środa, 18 grudnia 2019

"Enamorada" czeka na Was;) - opis

"Enamorada" czeka na Was;) - opis


Autor: Elżbieta Walczak


Dziennikarka telewizyjna traci pracę. Zostaje zastąpiona młodą adeptką, która zdobywa jej posadę przez łóżko.


Piętnaście lat poświęconych dla kogoś innego, bez wdzięczności i podziękowań zmieniają diametralnie podejście Eli do życia. Zamyka się w domu oglądając brazylijskie seriale, ćwicząc jogę i kłócąc się nieustannie z mężem. Dwadzieścia pięć lat udanego małżeństwa stoi pod znakiem zapytania. Marysia służąca z Bzowa, nazwana Carmen, ma wpływ na zmiany mentalne sfrustrowanej Eli. Wszystko zmienia się na lepsze, kiedy do domu Eli i Mateusza wprowadza się mąż Carmen Rysiu, który ma zdolności przewidywania przyszłości. Główna bohaterka w wyniku zawirowań różnych zdarzeń otrzymuje lepszą pracę, zaczyna podróżować i poznawać ciekawych ludzi m.in. Omarę Portuondo z kubańskiego zespołu Buena Vista Social Club. Olbrzymi wpływ na wszystkie przemiany ma sąsiad, Kubańczyk Diego i jego żona Marcelina. Ela realizuje film o ich życiu erotycznym i dostaje prestiżową nagrodę. Dzięki temu rozpoczyna się jej prawdziwa kariera.

Zróbcie krótki urlop, aby w ciszy i spokoju poprawić sobie humor i dowiedzieć się , kto jest ojcem Lilki, córki Diego:)


Ela Walczak aktorka i finalista konkursu Debiut Literacki Roku 2015 jest autorką Enamorady.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

"Zakochana brzmi jak enamorada" / fragment / - nowa powieść Eli Walczak

"Zakochana brzmi jak enamorada" / fragment / - nowa powieść Eli Walczak


Autor: Elżbieta Walczak


"zakochana brzmi jak enamorada", to nowa powieść Elżbiety Walczak już dostępna na rynku wydawniczym w formacie e-book.


„Performens”.

Alonzo trzymał ręce w kieszeni, kiedy stanęliśmy na czerwonych światłach, idąc w Warszawie w kierunku teatru na premierę sztuki, którą napisał mój mąż. Ja w czarnej sukience zaprojektowanej przez stylistkę mojej mamy, czyli Malwinę, we fryzurze na styl Audrey Hepburn z filmu „Śniadanie u Tiffaniego” i nasza córka, trzymające rękę na pulsie, żeby w końcu mogło się zmienić na zielone. Zaparkowaliśmy samochód dalej, żeby móc pokazać Malwinie kawałek Nowego Świata. Nic by w tym nie było niezwykłego, gdyby nie to, że po drugiej stronie stanął facet w szarym dresie z kapturem. Uśmiechnął się tajemniczo i czekał razem z nami. Kiedy zapaliło się zielone nie ruszył się z miejsca. Szliśmy w jego kierunku.

- Alonzo Visto, ręce do góry! – usłyszeliśmy za plecami.

- Spokojnie – powiedziałam. – Stańcie i nie oglądajcie się.

- To morderca? – spytała Malwina.

- Nie – odpowiedział Alonzo.

- Ściągnij z ręki zegarek. – Staliśmy tyłem do niego. – A ty kobieto to, co masz na szyi. Mała niech stoi, i nie ogląda się.

Był czerwcowy wieczór, a wokół nas żywej duszy.

- Nie wolisz pieniądze? Mam przy sobie dwieście złotych. Proszę, nie jest zbyt wiele wart.- Alonzo podał mu zegarek wysuwając rękę w tył.

- Naszyjnik! Dwieście złotych wsadź sobie w dupę. Przydadzą się wam. Kluczyki do samochodu, które masz w lewej kieszeni marynarki, też poproszę. Klucz do mieszkania schowaj, może się jeszcze kiedyś spotkamy. I wyskakujcie z telefonów.

Zabrał nam, co mieliśmy cennego przy sobie i pobiegł w stronę teatru. Dlaczego właśnie tam?

- I co teraz? – spytał Alonzo.- Idziemy, czy wracamy z powrotem?

- Nie wiem – zerknęłam na wystawę sklepu, w której za szybą stała postać kobiety, przyglądająca się zdarzeniu.

- Malwina, pokaż tej pani fakolca, za to, że nawet nie raczy wyjść, żeby zapytać, czy wszystko z nami w porządku. – Alonzo ruszył w stronę sklepu ale kobieta opuściła żaluzje, jednak zdążył wyciągnąć w jej kierunku środkowy palec. – Społeczeństwo ma nas gdzieś, a to właśnie dla nich tworzymy, żeby w takich sytuacjach mogli zasiąść potem spokojnie w domu przed telewizorem, z brakiem wyrzutów sumienia. Z paczką chipsów, butelką piwa, opowiadając o tym, co się tu wydarzyło swojemu mężowi, który z pewnością pochwali jej postawę, oglądając wspólnie serial „Zakochana”. Odechciało mi się tej premiery. I na dodatek zatytułowałem swoją pierwszą sztukę „Złodzieje z nowego świata”.

- Adela Visto, ręce do góry! – usłyszeliśmy, gapiąc się w stronę szyby wystawowej.

- Jak to, znowu? – zapytałam Alonzo.

- Nie oglądać się za siebie i nie dyskutować. Jestem kolekcjonerem butów, nie zegarków. Dlatego wyskakiwać cała trójka z sandałów.

Posłusznie zdjęliśmy obuwie i podaliśmy panu w zielonym kapturze, nie odwracając głów.

- Macie szczęście, że nie zostawiam was w samych gaciach.

Głos miał inny, więc to nie był ten sam facet. Pobiegł w kierunku teatru. Dlaczego?

- Dlaczego właśnie dziś? – Alonzo otrzepywał stopy z piasku.

- Kolekcjoner butów? Widziałam film o kolekcjonerze martwych ciał, ale nie sandałów. – Podałam Malwinie liść, który leżał na ziemi, żeby otarła nim łzy.

Nawet nie wiedzieliśmy, która godzina.

- Masz te dwie stówy? – spytałam.

- Mam. Miałem je po pierwszym napadzie wsadzić w buty. Dobrze, że tego nie zrobiłem. – Alonzo grzebał w kieszeniach marynarki, kiedy usłyszeliśmy:

- Panie Visto, dwie stówy albo życie.

Nie obejrzeliśmy się, bo mieliśmy naprzeciwko szybę wystawy, w której wyraźnie było widać różowy dres, czapkę z daszkiem w tym samym kolorze i wyciągniętą rękę z pałką.

- Proszę – powiedział Alonzo, podnosząc posłusznie banknot do góry.

Napastnik wziął, potargał mojego męża po hiszpańskich lokach, i pobiegł w kierunku teatru.

- Masz tato kartę? Jakoś musimy wrócić. – Malwina dmuchała zasmarkany nos w liść, który już nie mieścił ilości wydzielin, więc wszystko zostało na jej twarzy.

- Mam, w butonierce. Tylko nie mówcie nikomu.


e-book "Zakochana brzmi jak enamorada"

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Kilka twarzy Elki Walczak

Kilka twarzy Elki Walczak


Autor: Elżbieta Walczak


Elżbieta Walczak tekst pochodzi z e-booka "Jestem niegrzeczna - wiersze, proza, brzydkie wyrazy i 20 twarzy".


Kilka twarzy Elki W.

Napiszę o sobie ładnym językiem, żeby nie było, że chodzi w życiu tylko seks.

Mój umysł jest sprytny, zabawnie przedstawia wizje przyszłości. Oszukuje, kłamie, zachęca ale nie rozumie rzeczywistości. Widzę na twarzy zdziwienie, kiedy stawia przede mną ludzi, których hołubię w myślach, a w rzeczywistości okazują się zwykłymi idiotami. Mam prawo być zdziwiona.

Maltretowane dzieci, zwierzęta, gwałcone kobiety wprawiają moją twarz w osłupienie. Wtedy widzę na niej lęk.

Moje nieposiadanie na twarzy zbyt wielu zmarszczek, pomimo wieku sprawia, że zastanawiam się czy to mineralka, którą wypijam w wolnych chwilach, marchewka czy serial Rodzinka PL, na którym nie ma się z czego śmiać, gładzą mi twarz.

Kiedy widzę w łódzkiej Manufakturze buciki za pięć tysięcy, zastanawiam się czemu nie wygrałam konkursu Script Fiesta na scenariusz serialu filmowego. Zaczynam wtedy mieć pretensje do siebie, że się za mało staram, że nie przywiązuję wagi do detali. Wtedy moja twarz przed witryną sklepu jest wyjątkowo wkurwiona po raz kolejny na umysł, który nie rozumie, że nie da się być wszędzie w tym samym czasie.

Wiem, kiedy jestem zakochana. Moja twarz nabiera rumieńców. Średnio przesypiam noce, bo jestem szczęśliwa. Ale rano widzę głupi wyraz tej samej twarzy, bo umysł pyta : po co? Wtedy zaczynam się śpieszyć, żeby nie myśleć i nie zabrnąć dalej.

Stres zamieniam na czekoladki, czekoladki na siłownię. Siłownię na siłę, żeby walczyć z pięknym umysłem, który nie ma twarzy.

A kiedy seks?

W międzyczasie.


"Jestem niegrzeczna - wiersze, proza, brzydkie wyrazy i 20 twarzy".

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Nie depczcie kozieradki

Nie depczcie kozieradki


Autor: Elżbieta Walczak


Ela Walczak e-book "Jestem niegrzeczna - wiersze proza, brzydkie wyrazy i dwadzieścia twarzy". / Ela wydała do tej pory osiem e-booków / w przygotowaniu zbiór opowiadań "Nienasycenie".


*Nie depczcie kozieradki*

Odpowiadam dziś na pytania internautów i udzielam porad dotyczących wielkości biustu. Zacznę od bardzo ciekawego wpisu.

- Pani Elu, moja siostra jest ode mnie chudsza ale ma większe piersi. Czy to dobrze.

- Pewnie, że niedobrze. Drogie dziecko, wielkość biustu jest uwarunkowana konstytucjonalne czyli osobniczo. Ile masz lat dziewczynko?

- Czternaście.

- Trudno powiedzieć, jaka wielkość osiągną twoje piersi. Musisz cierpliwie poczekać do osiemnastki. Za cztery lata operacje plastyczne powinny być już bezpłatne.

Napisał do mnie również pan Jan z Bzowa.

- Pani Elu, dlaczego piersi budzą w kobietach tyle emocji? Przecież to taka sama część ciała jak ręka czy głowa.

- Drogi Janku, gdyby nie było różnicy w znaczeniu roli części ciała, to psy mogłyby szczekać dupami. Piersi, to atrybut kobiecości, wabik i sens życia. Ale z doświadczenia wiem, że małe nie przeszkadzają w uprawianiu sportu.

I jeszcze jeden list.

- Cześć! Moja mama ma niezbyt duży biust – miseczka A. Ja mam 24 lata i miseczkę B…

- Gratuluję, córeczko.

Drogie internautki zamieściłam na swoim blogu modowym, kilka ciekawych metod na powiększenie biustu bez ingerencji skalpela. Z pewnością nie jest to wizyta u wróżbity Maćka, bardziej ziele Damiana.

Nie bądźcie nieszczęśliwe. WASZE PIERSI ROSNĄ WSZĘDZIE. Czy powiedziałam bzdurę? Ależ nie. Nie znacie działania kozieradki! To chwast, który depczecie wiosną na waszych łąkach a wystarczy się schylić i wyrwać!

Napój na porost piersi. Udostępniam bezpłatnie!!!

Do rondelka wlać dwie filiżanki wody i dodać jedną filiżankę kozieradki pospolitej / pierwsza pospolita łąka / Następnie wlać jedną lub dwie szczypty anyżu / a nóż, a widelec / , bazylii / z Brazylii / , kminku zwyczajnego, kopru ogrodowego / uwaga na wiatry / , kopru włoskiego / tym bardziej uważać na wiatry / , majeranku ogrodowego / TESCO 1,70 zł, BIEDRONKA 0,43 gr / i palczatki cytrynowej / a tu nie kumam / Doprowadzić do wrzenia i odstawić. Pić jedną lub dwie filiżanki dziennie / trzy polecam paniom zauroczonym Pamelą Anderson /

Warto również masować piersi sproszkowaną kozieradką.

Panom już dziękujemy. Same je wymasujemy!


"Jestem niegrzeczna"

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Wywiad Uli Janiszyn z Elą Walczak. Zapraszam:) - Patronat

Wywiad Uli Janiszyn z Elą Walczak. Zapraszam:) - Patronat


Autor: Elżbieta Walczak


.... to był mój pierwszy sukces pisarski. Przez kolejne lata bardzo dużo jeździłam ze spektaklami również poza Polskę i śpiewałam za granicą (chyba od zawsze ciągnęło mnie w świat).


Witam serdecznie:)

1.Elżbieta Walczak - aktorka, piosenkarka, producent spektakli, pisarka, czyli człowiek wielu talentów artystycznych. Proszę zdradzić naszym czytelnikom, do której z tych dziedzin kultury jest Pani najbliżej:)?

Ukończyłam dawno temu Studio Wokalno – Teatralne w Łodzi. Nie dostałam się za pierwszym podejściem do Łódzkiej Szkoły Teatralnej, ale w tym samym czasie powstała właśnie taka możliwość. Zajęcia odbywały z tymi samymi wykładowcami, co w Szkole Teatralnej i rozkład zajęć był podobny. Niestety podsunięto mi wtedy do podpisania umowę, w której miałam „obiecać”, że nie będę w kolejnym roku zdawać na studia aktorskie. Dałam się podejść. Mówię o tym dlatego, że przez wiele lat aktorów zdyplomem eksterna uznawano za niszowych. Na szczęście nigdy nie miałam z tym problemu. Czyli od zawsze jestem śpiewającą aktorką. Pierwszy mój poważny tekst powstał w tym właśnie czasie. Napisałam wiersze, które zaśpiewałam na Spotkaniach Zamkowych „Śpiewajmy Poezję” w Olsztynie i zdobyłam III miejsce, to był mój pierwszy sukces pisarski. Przez kolejne lata bardzo dużo jeździłam ze spektaklami również poza Polskę i śpiewałam za granicą ( chyba od zawsze ciągnęło mnie w świat).

2.Pani Elżbieto, proszę powiedzieć kiedy i skąd w życiu aktorki pojawił się pomysł na pisanie:)?

Nigdy nie odkryłam w sobie prawdziwego powodu, dla którego zawsze chciałam być niezależna.Pisałam od zawsze, głównie scenariusze dla siebie, które grałam. Potem byłam przez jakiś czas związana z radiem i prowadziłam swoje programy, oparte zawsze na jakimś własnym schemacie i scenariuszu.Myślę, że to są umiejętności, które mam w sobie, ale momentem zwrotnym był mój pobyt w Hiszpanii kilka lat temu. To był czas, w którym w jakiś dziwny sposób zaczęły mi się otwierać różne klapki myślowe, a to sprawiło, że weszłam na zupełnie inne tory w życiu. Parłam do przodu z pisaniem, tworzeniem trudnych projektów autorskich i nie zauważyłam, kiedy pochłonęło mnie to bez reszty. Zaczęłam odkrywać na nowo poezję, a to z kolei sprawiło, że piszę teksty piosenek. Nie wszystko jednak było do zrealizowania takie proste, jak myślałam. W końcu dwa lata temu zatrzymałam się na chwilę, żeby zapytać siebie co jest ważne, albo ważniejsze. Nie zwolniłam tempa, ale dokonałam wyboru. Zaczęłam wydawać sama swoje e-booki, stworzyłam projekt „Enamorada”, w skład którego wchodzi również recital o tym samym tytule i książka.

3.Jak dotąd ma Pani na swoim koncie sześć wydanych książek. Proszę pokrótce przybliżyć naszym czytelnikom charakter i klimat gatunkowy tychże pozycji:)?

Mam na swoim koncie w tej chwili trzy powieści obyczajowe. „Enamorada”, która powstała na absolutnym spontanie i takiej wewnętrznej radości i parciu, żeby napisać zwariowaną powieść komediową, opartą na obserwacji brazylijskich seriali, i przeniesieniu takiej głupawki J na polskich bohaterów. Myślałam, że ” Zakochana brzmi jak enamorada” będzie równie zwariowana, ale mój pierwszy recenzent z Ebookman.pl stwierdził, że bardzo poszłam do przodu ze swoim pisaniem, i stworzyłam coś dojrzałego i zupełnie innego, choć równie dowcipnego. Trzecia powieść „Karmiczny dług” – finalistka konkursu Debiut Literacki Roku 2015, przeplata się z wątkiem kryminalnym. Opowiada o kobiecie, której wydaje się, że żyje w kolejnym wcieleniu, i że jej misją jest pomszczenie śmierci dziecka, które kiedyś zostało brutalnie zamordowane przez jej męża, który w tym wcieleniu jest modelem, a ona pomaga mu dziś w karierze. Tomiki poetyckie, których wydałam pięć, powstają chyba z potrzeby serca, takie mam wrażenie. Oczyszczają mój umysł, i pisanie ich sprawia mi olbrzymią przyjemność. Poza tym, to też jest rozwój. Staram się pisać codziennie, wykorzystując wiedzę, którą już mam, poszukuję pomysłów. Dążę do tego, żeby tworzyły jakąś całość, podobnie jak powieść.

4.Szczególne miejsce w Pani dorobku pisarskim zajmuje pozycja pt. "Enamorada", będąca dla mnie przede wszystkim opowieścią o wielkiej życiowej zmianie na lepsze... Czym dla Pani jest ta opowieść i co chciała Pani w niej przekazać swoim czytelnikom:)?

„Enamorada” będzie zawsze najważniejsza, choć to pierwsza książka w moim życiu i wiadomo, że dziś wiele rzeczy bym w niej zmieniła, ale czytam ją z wielką przyjemnością, bo jest fajna i dowcipna. Bardzo lubię te czasy, bo w nich wiele się dzieje. Jest mnóstwo możliwości, których nie potrafimy wykorzystać, bo ich nie zauważamy. O tym jest ta książka. Główna bohaterka traci pracę w wieku czterdziestu lat, bo jakaś młoda dziennikarka przespałasię z redaktoremnaczelnym, który ją zaangażował , wyrzucając na bruk doświadczonąElę, która stworzyła ten program telewizyjny, emitowany z jej udziałem przez piętnaście lat. W życiu sfrustrowanej Eli zaczyna się prawdziwa „brazyliada”. Ogląda namiętnie seriale, czyta motywacyjne książki, głównie po to, żeby dowiedzieć się kogo obarczyć winą, za ten zwrot w jej życiu. Zatrudnia służącą, którą nazywa Carmen i jej męża, który z kolei jest wróżbitą. Oczywiście wszystko się układa po jakimś czasie, dokładnie tak, jak w życiu. Kiedy się nie poddajemy, tylko szukamy rozwiązań, bez względu na konsekwencje, chwilowe porażki, to jesteśmy w stanie zmienić się na tyle, żeby stać się zupełnie kimś innym. Sama w to wierzę, dlatego o tym piszę.

5.Nie mogę nie zapytać również o to, ile w owej książkowej postaci Eli jest z Elżbiety - autorki tej opowieści...:)?

Imię Ela jest przypadkowe. Pierwsza wersja była taka, że główna bohaterka miała na imię Ella, to hiszpańskie słowo, które znaczy „ona”, ale tylko ja rozumiałam cel, więc postanowiłam uprościć sytuację. Podobieństwo jest chyba tylko takie, że sama dwadzieścia lat temu byłam w podobnej sytuacji życiowej i łapałam się wszystkiego, co dotyczyło rozwoju duchowego, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o sobie. Szukałam wtedy ukojenia po ciężkich przeżyciach, ale ten rozwój poszedł w taką stronę, że zaczęłam czuć się szczęśliwą i ważną dla siebie osobą.

6.Bardzo ważną stronę tej książki tworzy niepowtarzalny klimat i urok gorącej Hiszpanii. To miłość na całe życie czy tylko zauroczenia tym pięknym krajem i jego niepowtarzalną kulturą:)?

Na początku myślałam, że to zauroczenie. Ale jestem związana z Hiszpanią w różny sposób od dawna, i tak naprawdę czuję się tam, jak ryba w wodzie. Nie wiem na ile takie marzenia są realne, ale tworząc recital „Enamorada”, czy monodram muzyczny „Jedna kobieta w projekcie miłość” z hiszpańskojęzycznymi piosenkami, myślałam również o tym, żeby przenieść te projekty na grunt właśnie hiszpański. Zaczynam od września próbę realizacji tych marzeń. Ale tak jak mówię, to nie jest łatwe. Zobaczymy.

7.Czy może zdradzić Pani naszym czytelnikom najbliższe plany wydawnicze:)?

30 kwietnia został wydany e-book „Zakochana brzmi jak enamorada”. W czerwcu ukaże się tomik poetycki „Życiorysy” iwlistopadzie zbiór opowiadań„Nienasycenie”.

8.Czym jest dla Pani pisanie i jak wielką rolę odgrywa ono w Pani życiu:)?

Pisanie wkomponowało się w moje życie w taki sposób, że z pewnością będę to robić zawsze. W ciągu trzech lat wydałam siedem swoich pozycji literackich. Piszę również scenariusze teatralne, bo uwielbiam teatr, zwłaszcza komediowe formy. Udało mi się napisać scenariusz sztuki na podstawie filmu Joe Black, który jeszcze nie ujrzał światła dziennego, ale wykonałam przy nim olbrzymią pracę, żeby nauczyć się poprawnie pisać według przyjętych standardów. Tego uczą się ludzie w szkołach przez pięć lat. Moim skrytym jeszcze marzeniem jest napisanie musicalu, ale nie wiem czy nie za dużo chcę. W każdym razie zakochałam się w pisaniu. Mam nadzieję, że z wzajemnością.

9.Proszę zdradzić, skąd czerpie Pani inspirację i pomysły dla swoich książek?

Pomysł, to inspiracja. Bardzo długo szukałam własnej drogi, analizowałam cudze sukcesy i porażki, ale najważniejszą postacią dla mnie na ten moment w świecie literatury jest Umberto Eco. W jego książce „Imię róży” w przypisie od autora znalazłam wszystkie odpowiedzi dla siebie. Przytoczę tylko jedną, która jest dla mnie mottem i motorem do pracy : “Kiedy autor powiada, że pracował w porywie natchnienia, kłamie. Opowiedzieć, jak się pisało, nie jest tym samym, co dowieść, że się pisało dobrze. Napisałem powieść / Imię róży/, ponieważ właśnie na to miałem chęć. Sadzę, że to wystarczający powód, żeby przystąpić do opowiadania”.

10.Jak wygląda Pani proces twórczy, kto jest Pani pierwszym czytelnikiem i krytykiem?

W trakcie poszukiwań odkryłam, że warto wiedzieć o czym chce się pisać. „Enamorada” powstała spontanicznie, ale już kolejne powieści były zaplanowane. Wiedziałam wszystko o każdej postaci, którą stworzyłam. Kim były, kim są teraz i do czego dążą. Robię to, po to, żeby w umyśle stworzył się najpierw jakiś kształt. Kiedy już wszystko wiem o postaciach piszę konspekt, wtedy wątki tworzą się same. Myślę, że to jest jednak technika pisania scenariuszy, ale bardzo przydatna również przy pisaniu książek. Moimi pierwszymi odbiorcami są zawsze portale społecznościowe, na których zamieszczam swoje teksty codziennie, i bardzo cenię sobie opinie ludzi, którzy lubią moje pisanie. Biorę pod uwagę krytykę, alenie przejmuję się nią, tylko robię swoje. Oczywiście, że recenzuję swoją twórczość w inny sposób również, ale proszę o to, tylko tych recenzentów, którzy nie każą sobie płacić.

11.Pokaźną część Pani twórczości stanowi poezja. Proszę powiedzieć, czy Pani zdaniem dzisiejszy świat wciąż potrzebuje poetów...?

Poezja, to trudny temat w tych czasach, zwłaszcza jej sprzedaż. Po przeczytaniu książki kultowego Charlesa Bukowskiego „O pisaniu”, w zasadzie nie powinno się wykonywać tego zawodu, ze strachu przed powielaniem tego, co spotykało go, jako twórcę ze strony wydawnictw, czy prasy. Pisząc tomik „Tak ma na imię miłość”, w którym inspirowałam się powieścią „Imię róży” Umberto Eco i tomik „Słowa jak orgiami”, w którym z kolei inspiracją było Haiku, czy samo orgiami, które tworzy mój znajomy z Madrytu, uznałam to za kolejne wyzwanie. Ale nie takie było pytanie. Nie wiem, czy świat potrzebuje poetów, ale ja potrzebujępoezji.

12.Co Pani zdaniem jest łatwiejsze - tworzenie poezji czy prozy i czy w ogóle można porównywać w jakikolwiek sposób pracę w realiach tych dwóch jakże różnych literackich światów...?

Nie da się tego porównać. Piszę poezję, bo mam taką potrzebę, ale tworzenie powieści, to już technika pisania, której się nauczyłam.

13.Nie mogę nie zapytać również o książki i autorów, którzy odegrali największa rolę w Pani życiu:)?

Czytam bardzo dużo, dlatego uwielbiam e-booki, bo mogę czytać niezliczone ilości książek, kiedy chcę, w różnych sytuacjach otwieram telefon i już. Bardzo lubię współczesnych pisarzy. Ale jeśli się uczę, to z pewnością od Umberto Eco, Cabre czy Cunninghama, analizuję ich twórczość. Mówiąc szczerze codziennie odkrywam coś nowego i nowych autorów. Woody Allen - jego sztuki teatralne, to z pewnością podstawa wiedzy w tworzeniu współczesnego teatru i scenariuszy. Myślę, że za jakiś czas będą mnie inspirować inni. Świat jest pełen ciekawych ludzi.

14.Literatura odgrywa w Pani życiu wielką rolę, ale nie mniejsza także i scena. Proszę zatem zdradzić, nad czym obecnie Pani pracuje i gdzie można Panią ujrzeć w najbliższym czasie:)?

Od jakiegoś czasu skupiam się bardzo na swoim recitalu. Jest ważny, bo wprowadziłam do niego piosenki, które sama napisałam, więc mam nadzieję, że będę grać więcej koncertów.I szykuję się do pokazania swojego monodramu w Hiszpanii, nawiązałam kontakt z pewną fundacją, z którą będziemy wspólnie próbować dotrzeć od nowego sezonu do teatrów właśnie tam.

15.Proszę powiedzieć, jaką osobą prywatnie jest Elżbieta Walczak:)?

Uśmiechnęłam się do siebie, bo nie wiem jaką. Jestem kobietą przebudzoną po czterdziestce. Nauczyłam się kochać życie, ale musiałam zacząć od zmian w sobie. To był proces, który trwał całymi latami i trwa do tej pory. Jeśli w coś chciałabym w życiu uwierzyć, to w miłość, może dlatego piszę wiersze. Inspiruje mnie życie, dlategowstaję wcześnie, żeby czegoś nie stracić. Lubię się śmiać, bo robię to sercem i lubię siebie, za to kim się stałam.

Dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam serdecznie - Ula Janiszyn.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Magicicada

Magicicada


Autor: Elżbieta Walczak



***

ci, którzy spędzili trochę czasu w dalekich i obcych krajach

wiedzą

że nieuprzejmie jest wracać z pusta ręką, bez niczego

musi być prezent

chociaż cykada w potrzasku, już nieruchoma, wciśnięta

w słoik

egzotyczna jak śmierć , symboliczny bojkot powrotu

do miejsca

w którym słowo kocham i chcę, urywa się na znak protestu

słońce

a mogłoby należeć do nich, gdyby rozległo się brzmienie cykad

i wiedzieliby, co z tym zrobić

wszyscy wiemy, co się stanie z prezentem

będzie leżał na górnej półce, żeby spełniać życzenia dalszego ciągu

jak talizman

trzeba używać siły, żeby przetrwać w odmiennej rzeczywistości

ale od czasu do czasu

zostanie poruszony temat tamtego wieczoru i nieziemskiego błękitu

w miejscu, w którym spowalnia cykl rozwoju i nie słychać Magicicada

symbolu nieśmiertelności

możesz w to wierzyć

migracja albo inwazja

tutaj nie ma specjalnego wyboru


Ela Walczak - tomik Życiorysy - premiera w czerwcu

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Skandynawska literatura kryminalna - co warto przeczytać

Skandynawska literatura kryminalna - co warto przeczytać


Autor: Joanna Krysznia


W Polsce skandynawska literatura kryminalna cieszy się z miesiąca na miesiąc coraz większym zainteresowaniem, dlatego też miłośnicy kryminałów jak najszybciej powinni dokładnie zapoznać się z książkami skandynawskimi.


Z niniejszego artykułu dowiedzą się Państwo po dzieła jakich autorów warto sięgnąć w pierwszej kolejności, aby zapewnić sobie wspaniałą rozrywkę.


Jo Nesbø

W chwili obecnej jednym z najpopularniejszych skandynawskich pisarzy jest norweski twórca Jo Nesbø, który w swoich kryminałach opisuje losy komisarza Harry Hole. Czytelnicy, którzy preferują mroczne opowieści, pełne tajemnicy, powinny sprawdzić przede wszystkim takie powieści jak np. "Upiory", "Karaluch", czy też "Łowcy Głów".


Stieg Larsson

W Polsce bardzo dużą popularnością cieszą się również książki Stieg Larsson. Autor ten bardzo szybko uzyskał miano kultowego, pomimo tego że na swoim koncie ma jedynie trzy powieści zamknięte w cudownym cyklu "Milenium". Książki Stieg Larssona praktycznie na całym świecie stały się bestsellerami, a głównych bohaterów książek, czyli dziennikarza Mikaela Blomkvista i hakerki Lisbeth Salander pokochały miliony czytelników.


Henning Mankell

Kolejnym wartym uwagi skandynawskim autorem jest Henning Mankell, który stworzył kultową postać policjanta Kurta Wallandera. Henning Mankell w swoich książkach nie boi się podejmować bardzo trudnych tematów społecznych, takich jak np. cyberprzestępczość, globalizacja, czy homoseksualizm. Warto przeczytać takie tytuły jak: "O krok", "Ręka", "Niespokojny człowiek", "Piramida" oraz "Zapora".


Ĺsa Larsson

Ĺsa Larsson to niesłychanie utalentowana szwedzka pisarka, która jest obecnie jedną z najpopularniejszych skandynawskich autorek kryminałów. Każda kolejna książka Ĺsa Larsson bije rekordy sprzedaży nie tylko w Szwecji, ale praktycznie na całym świecie. Warto sprawdzić takie tytuły jak: "Krew, którą nasiąkła", "I tylko czarna ścieżka" oraz "Aż gniew twój przeminie".


Zapraszamy do lektury: skandynawski blog

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Czerwona sukienka

Czerwona sukienka


Autor: Elżbieta Walczak



Czerwona sukienka

Odczytałam dwa sygnały

W twoich oczach i w uniesionych dłoniach

Mówiły dość nie kocham

Zabierz swoją czerwoną sukienkę i wyjdź

Włożyłeś czarną koszulę i skierowałeś się do drzwi

Twoja dłoń i twój krzyk

Do twarzy ci w czarnym torreadorze

Krzycz torreadorze

To nie ja jestem zła

To twoja dusza jest czarna jak ty

I twoja ukochana czarna koszula

Krzycz torreadorze

Walcz z naszą miłością

Jestem dzisiaj twoim celem

Ole! mi amigo Ole! mi amor

Nie możesz patrzeć na sukienkę czerwoną i lśniącą

Tortura wzrusza przecież na korridzie

Więc prowokuj wbij mi szpadę

Traf celnie

Płachtą niech będzie czerwone serce

Mój pocałunek i dotyk

Uwielbiasz tę grę torreadorze

Krzycz torreadorze....

Nie boję się bólu nie umrę samotnie jak byk na arenie

Na mojej sukience zostanie twój zapach

Na twojej koszuli krew i cierpienie

Traf celnie

Bo jestem tylko twoim celem

Więc jutro zapomnisz

Do twarzy ci w czarnym torreadorze

Krzycz torreadorze....


Tekst "Czerwona sukienka" ma dwie wersje - wiersza i tekstu piosenki - tomik "Lifting" Ela Walczak

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Nowy fragment książki "Enamorada" Eli Walczak

Nowy fragment książki "Enamorada" Eli Walczak


Autor: Elżbieta Walczak


Już wielokrotnie pisałam o swojej pierwszej książce 'Enamorada" i mam nadzieję, że spodoba Wam się kolejny fragment:) Druga część "Zakochana brzmi jak enamorada" jest już dostępna.


Z Carmen robiłyśmy farsze i myślałam o tym, że chyba jestem dla niego niemiła.

- Carmen, wlej mi kielicha. Nie patrz tak. Taka jestem... niemiła. Chciałabym być, jak źdźbło trawy lub jak kwitnąca roślina. Muszę się podlewać.

- Jest pani rozbita?

- Czuję się rozbita. Powiedziałam rozbita czy rozpita?

- Po co to wszystko? - łyżka, którą mieszała farsz, zatrzymała się przy jej ustach.

- Walczymy z pustką i z nudą.

- Właśnie z nudów nazwała mnie pani Carmen - oblizała farsz i mieszała dalej.

To prawda, nudziłam się, ale to było jakiś czas temu.

- Ciągle jeszcze pamiętasz? Kręć dokładnie ten farsz... Nie mam nic do Bzowa, Marysiu.

Tu chodzi o wiarygodność. Bzów. Taka se droga i taka se willa. Prawie jak Sewilla.

Dlatego nazwałam cię Carmen. Ma-ry-sia. Jak to brzmi? Nie brzmi wcale.

Kogo to obchodzi, że masz Rysia. Ale czy Rysiu naprawdę na ciebie zasługuje? Czy on

się stara? Czy on dba o ciebie, czy kwiaty ci przynosi? Czy tylko chce, żebyś mu wiązała krawat - sprzedawałam mądrości, popijając kolejnego drineczka.

Wystrojony Mateuszek wylizywał garnki i łyżki po farszu, które Carmen wrzuciła do zlewu.

- Ela, schodzą się goście. Krawat mi popraw i ubierz się jakoś. Carmen, tobie też tylko kolca do nosa brakuje. Co to za falbany? Ty jej kazałaś to założyć? Tak ubrana możesz rozmawiać w Bzowie z bykami. To poważna prezentacja.

No i zaczęło się. Goście wchodzili, nie wiedząc o co chodzi, bo w takim marketingu się tego nie zdradza. Nie znam mechanizmów, ale to pierwsza i ostatnia prezentacja w naszym życiu.

- Brakuje tylko Borzęckiego - szepnęłam Mateuszowi do ucha - Mówiłam.

- No to Kuba, jak psu w dupę - machnął ręką i przebierał nerwowo nogami mój mąż.

Dawno nie widzieliśmy tych wszystkich ludzi. Nie wiem, jak to zniosę. Pierwsza para gości nie ukrywała zachwytu.

- Elu! Pięknie wyglądasz. Joga ci służy. Czy musimy spotykać się raz w roku?

Na prezentacjach i pokazach? Brakuje mi ciebie. Wróciłaś do telewizji. Jesteś na szczycie. Brawo. Zawsze w ciebie wierzyliśmy z Krzysiem. Krzysiu, nieprawdaż?

Krzysiu był naszym terapeutą. Albo inaczej - będzie, bo po tej prezentacji nie będziemy schodzić z jego kozetki. A tani nie jest.

- Elu, zdradź mi tajemnicę, co to za pokaz. Mnóstwo zagranicznych gości - rany musiał o to zapytać?

- Tylko dwóch. To pięć minut Mateusza.

- Jesteście tacy asertywni. Zazdroszczę wam. Potem muszę zobaczyć, Mateusz, twojego konia - stwierdził Krzyś.

- Ja też - dodała jego urocza żona, spoglądając w rozporek Mateusza.

- Zapraszam państwa. Zaczynamy! - przerwała dystrybutorka i pięknym uśmiechem przywoływała na prezentację.

Kwiatkowska przygotowała produkty. Rozstawiła je na stole i włączyła rzutnik.

Fotki, nie powiem, zobaczyłabym parę takich miejsc. Tu przyznaję, zazdroszczę.

Cała reszta - niekoniecznie. Miała ładny głos i seksowne wdzianko. I to wszystko. Ciekawe co pokaże.

- Witam państwa bardzo serdecznie. Pokażę dzisiaj, razem z moim mężem Diego, jak można zostać milionerem w trzy miesiące - rozpoczęła.

Krzyś spojrzał na nas ukradkiem, jego żona też.

- Kurwa, Amwaj. Wychodzimy Krzysiek.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Proszę powiedzieć, czy pani zdaniem dzisiejszy świat wciąż potrzebuje poetów?

Proszę powiedzieć, czy pani zdaniem dzisiejszy świat wciąż potrzebuje poetów?


Autor: Elżbieta Walczak


Fragment wywiadu Uli Janiszyn z Elą Walczak. Czy dzisiejszy współczesny świat potrzebuje poetów? Pisać poezję, czy nie? To są trudne pytania, bo każdy twórca ma zupełnie inne powody, dla których snuje swoją opowieść.


Ula Janiszyn dziennikarka, również pisząca dla portalu Sztukater.pl zadała mi w wywiadzie pytanie, na które samej dosyć trudno mi odpowiedzieć, dlatego potrzebuję Waszych wypowiedzi :

  1. Pokaźną część Pani twórczości stanowi poezja. Proszę powiedzieć, czy Pani zdaniem dzisiejszy świat wciąż potrzebuje poetów…?

Po przeczytaniu książki kultowego Charlesa Bukowskiego “O pisaniu” w zasadzie powinno się przestać wykonywać ten zawód, zważywszy na jego życiorys i walkę ze sobą, żeby zaistnieć jako poeta. Z kolei Umberto Eco, który wierszy nie pisał, twierdził, że bez poezji Homera świat byłby uboższy. Utworów Księdza Jana Twardowskiego “Poety świętych i grzeszników” nie chciano wydawać przez długie lata. Dziś są inspiracją dla wielu wykonawców, nawet w świecie show biznesu. Wisława Szymborska tak naprawdę od 1957 roku do 2012 opublikowała tylko 350 wierszy. Jej tomiki dopiero po Noblu sprzedawały się w nakładach 120 tys w Stanach i 60 tys w Niemczech i w Szwecji. Komu potrzebni są poeci, którzy na początku drogi spotykają się z odrzuceniem wydawców, środowisk literackich, w których wyścig szczurów jest dokładnie na takim samym poziomie, co u agentów ubezpieczeniowych. Wysłuchiwanie krytyk, komentarzy czy reakcje na informacje na stronach wydawców “Poezji mówimy nie! – proszę nie wysyłać do nas żadnych tomików”, budzi frustrację i uczucia podobne do tych, które przeżywał Bukowski. A może po prostu uodpornić się, i brnąć bez względu na krytykę, bo przecież : “Ludzie znają dziś cenę wszystkiego, nie znając wartości niczego” ( Oskar Wilde). Czy społeczeństwo kocha wrażliwych, mających coś do powiedzenia? Jak twierdzi poeta – literat Andrzej Ballo “Najlepszy profilaktyczny sposób na hemoroidy to mieć (opinie) innych w dupie”. No to pisać czy nie pisać?


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Czas na debatę z udziałem Narodu. Czo sz tą Polszczą ja sie pytam?

Czas na debatę z udziałem Narodu. Czo sz tą Polszczą ja sie pytam?


Autor: Elżbieta Walczak


Z okazji Święta Konstytucji 3 Maja przygotowałam dla Państwa swój wywód myślowy:) Opowiadanie - krótkie / dacie radę przeczytać:) / inspirowana wiadomościami, które z pewnością równie dobrze mógłby Wam przekazać wróżbita Maciek. Miłego odbioru.


Pojawił się jako szlachcic, zanim go wybrali na króla.

Potem przemawiał jako ptak z ogromnymi skrzydłami, a czasem jako ryba z rogami.

Na czarnym koniu galopował w tłumie, by dotrzeć do Łęczycy jako wilk.

Nie wszyscy uważali za zaszczyt składać mu ofiary, więc umarli na dziwny zbieg okoliczności.

Ostał się jeno ten, który go powalił. Wróżbita, Maćko z Pacanowa, syn młynarza, co wielkich okpiwał.

– Czo sz tą Polszczą, skoro nikogo już nima?

– Kurwa!

Nie wiadomo, który z nich krzyknął to przeklęte słowo, ale starło się męstwo i bóstwo. Gniewnie wzięli się za bary. Fruwali obaj i nie było widać, kto zwycięża.

– Za ojczyznę! Za odezwę! – krzyczał Maciek i przestał się czaić.

Szlachcic upadł, spod płaszcza wysunął się ogon i kopyta.

– Jam już nie jest z Pacanowa! Wywróżyłem sobie z ręki to zwycięstwo. Jam jest teraz wolny obywatel księstwa.

Ten, co dogorywał podniósł wzrok, bo nie wiadomo skąd zjawił się naród.

– Żyją? Brawo. – W końcu umarł.

– Klawo! – krzyknęli ludzie – Koniec udręki!

– Kulawo! – krzyknął Maciek wróżbita, bo zobaczył, że nie ma już ręki.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Przyszła baba do numerologa

Przyszła baba do numerologa


Autor: Elżbieta Walczak


Ela Walczak - opowiadanie Może Was to rozbawi, a może nie ale inspiracją do napisania tego opowiadania były prawdziwe wydarzenia:) Serdecznie zapraszam do przeczytania mojego wpisu.


Przyszła baba do numerologa.

- Co?! – zapytała pani, będąca w tym samym wieku, co przychodząca.

- Jakbym wiedziała co, to by mnie tu nie było.

- Niech mówi, zobaczymy co w numerkach piszczy. Rok urodzenia poproszę.

Przychodząca do numerologa nie podała nazwiska, ale data urodzenia była prawdziwa.

- 3+7 wychodzi 11. To dobra astrologiczna suma.

- Przypadków? – To pytanie zdradzało, że przychodząca na numerologii średnio się znała. Bo jakby się znała, to by podsumowała sama.

- W sumie wychodzi 2. – Numerolog była pod wrażeniem. - Szczęściara. Taki klient rzadko się zdarza. – Złapała przychodzącą za obie dłonie i przysunęła je do siebie. – Jesteś starą duszą! Rozglądasz się, podpatrujesz i wyciągasz właściwe wnioski.

- Jak bardzo starą? – spytała ta, co przyszła, bo ciało nie zdradzało jej wieku.

- Jakieś 7 dup. Przepraszam, 7 dusz do tyłu.

- Aha. Czy coś mi za to grozi, że wlazłam tu po raz ósmy, żeby się rozejrzeć?

- Ten, co go teraz zostawiłaś w sumie był dobry zawsze.

Pani wydawało się, że przychodząca pyta o seks, a ona pytała wyłącznie o sens. Nie wiedziała bowiem, bo niby skąd, że ten, co go zostawiła, po każdym jej wyjściu witał się z inną przychodzącą.

- Dobry, ale na zrobienie z niego mydła – sprostowała w końcu numerolog. – Zdradzał. Zepsuty jakiś od środka. W tamtym życiu taki nie był. Ale ten, co się pojawi po nim jest fajny.

- Fajny? – spytała przychodząca i zerknęła na numer 13, który pojawił się na kartce. – Dla mnie, czy dla kogoś innego?

- Fajny i już! Ty masz samych fajnych koło siebie. Do 13 dodaj 1. Jest dla ciebie.

Przychodząca zapamiętała najbardziej numer 7, który w sumie powinien być szczęśliwym numerkiem.

- Jesteś piękna ale dla mnie za mądra, żeby cię tak po prostu przelecieć. – Usłyszała wtedy, i było jej przykro, że jest taka mądra. Więcej się nie zobaczyli.

- Trzeba go było ośmielić. – Wyrwała ją numerolog z transu, w którym przechadzała się po zmysłach. – Może szukał w dupie mózgu.

- Może – przychodząca uświadomiła sobie właśnie, że jej szczęście nie zależy od szczęśliwych numerków. – A więc od czego zależy szczęście? – zapytała nieśmiało.

- Od ciebie – usłyszała.

- Czy nie jestem za stara? – zapytała ta, co przyszła.

- Twoja dusza tak, ale ty nie. – Odpowiedziała numerolog na pytanie poszukującej starej dupy. Przepraszam, starej dyszy.

Ciąg dalszy już nastąpił. Ta, co przyszła została wynalazcą botoksu dla dusz. Jej ciało nigdy do tej pory jej nie zdradziło. Dzięki wynalazkom nikt nie wie ile ma lat, oprócz numerologów.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Enamorada - kolejny fragment książki Eli Walczak

Enamorada - kolejny fragment książki Eli Walczak


Autor: Elżbieta Walczak


Fragment książki "Enamorada" - Ela Walczak. Dostępna na rynku wydawniczym również jako - ebook. Serdecznie zapraszam do lektury. Za chilę ukaże sie druga część "Zakochana brzmi jak enamorada".


Kapela rozpoczęła przyjęcie weselną piosenką Chan - Chan. Znam słowa, więc siedziałam i tłumaczyłam Mateuszowi, bo zawsze chciał wiedzieć, co oznaczają. Zwłaszcza dziś.

Z Alto Cedro jadę do Marane

Dojeżdżam do Cueto, potem do Mayari

Nie zaprzeczę miłości, którą czuję do ciebie

Wilgotnieją mi usta nie powstrzymam się

Kiedy Juanita i Chan Chan, przesiewali piasek na plaży

Jakże pośladki jej drgały, jakże Chan Chan się rozpalał

Oczyść przejście z suchych trzcin

Bo muszę usiąść na tym pniu, inaczej nie wytrzymam

- Co jej zrobił potem? - spytał Mati - Mówią coś o tym?

- Mówią w ostatniej zwrotce - odpowiedział Diego.

- Napijmy się bracie - podniósł kieliszek Mateusz i wszyscy śpiewaliśmy - łącznie z moim mężem, który kaleczył język i przesłanie tej pięknej pieśni.

Nie zabrakło „Besame mucho” i „Dos Gardenias para ti”

Dwie gardenie , które ci ofiarowuję znaczą, że mówię kocham

- I Tu Guo has hecho! - krzyknął Diego, to był tytuł znanej na Kubie piosenki Buena Vista.

Piosenka była piękna i wiedziałam, że zadedykowana kubańskiej miłości sprzed lat, która miała wytatuowane imię Juanita i Diego na piersiach. Poznałam, bo piosenka zaczynała się słowami:

Na pniu drzewa młodziutka dziewczyna wyryła swe imię…

- El Carretero! - krzyknęła Marysia, bo wychowała się w Hiszpanii i też wiedziałam, komu ją dedykuje i do kogo pije:

Drogą obok mojego domu, przejeżdżał wesoły woźnica. Śpiewał swe pieśni, jak beztroski wieśniak. Jadę do węzła kolejowego, tam rozładuję swój wóz. Będzie to koniec roboty, od której boli mnie grzbiet

- Chcesz mi coś dedykować? - spytałam Mateusza.

- Si. „Majteczki w kropeczki przemienię w barchany”.

O dwunastej tradycyjnie odbyło się rzucanie wianka i krawata pana młodego w stronę gości. Wianek złapała mama Diego, a krawat pies właściciela sali. Trzysta osób łapało, a tak się musiało skończyć. Może to dobry znak, ale nie konsultowałam tego z Rysiem, który o drugiej nad ranem zarządził karaoke. Miguel trzymał się dziarsko, ale widziałam jego twarz w sałatce o jakieś trzeciej, Mateusz padł o trzeciej trzydzieści, a Diego o trzeciej trzydzieści pięć. Panowie nie szczędzili sobie ciepłych słów i trunków. „Przygwiazdorzyliśmy” niewątpliwie.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

23 kwietnia Światowy Dzień Książki - Niech Bóg będzie z Wami:)

23 kwietnia Światowy Dzień Książki - Niech Bóg będzie z Wami:)


Autor: Elżbieta Walczak


Ela Walczak opowiadanie Mistyk Book Show. Dziś Światowy Dzień Książki, życzę Państwu miłych wrażeń czytając moje e-booki.


Mistyk Book Show

Był sobie raz człowiek, który chciał dotknąć gwiazd…

Był pisarzem, który w naiwności dziecka nie zdawał sobie sprawy, że istnieje różnica pomiędzy sztuką a religią. Wierzył w to, co robi.

Zawsze.

W ciągu pięciu lat opublikowano sześć jego opowiadań science fiction, głównie o marynarzach i tonących okrętach. To był okres przełomowy, albowiem do literatury wkradł się gatunek nikomu nieznany, którego nie można było określić, pulp fiction. To było pole do popisu dla każdego. Dla chcących dorobić aktorów, dla nawiedzonych couchów, wciskających kit o nieograniczonych możliwościach mózgu, uczących bezdomnych odnowy biologicznej, dla rodzących pierwsze dziecko, oraz dla podróżujących po świecie tanimi liniami Rayner. Można było wcisnąć każdą bzdurę na rynku wydawniczym. Jak grzyby po deszczu pojawiały się opowieści o milionerach, którzy na szczyty docierali poprzez manipulowanie umysłem, nie tylko własnym. Oraz o scjentologach, biorących w łapę od pseudo gwiazd, których kariery w jakiś dziwny sposób, niezrozumiały wręcz, zaczynały się kończyć, a ich adoptowane dzieci przestawały ich kochać.

Nasz bohater próbował konkurować i przebijać się pod pseudonimem Maska - bezskutecznie. Do czasu…

Żona Maski zaszła w ciążę, dlatego nie mógł dłużej żyć złudzeniami. Musiał zacząć zarabiać. Pewnego dnia zapukał do drzwi swojego agenta.

- Mam dla pana dwie wiadomości – rozpoczął agent. – Zacznę od złej, choć to zła kolejność. Nikt nie chce kupić opowiadania ani powieści, którą pan ostatnio spłodził. Tak na marginesie. Słyszałem, że spłodził pan nie tylko to. Ale jest też dobra wiadomość. Mnie się spodobało jedno opowiadanie. To o kapitanie statku, za którym szalały kobiety, i zaraził się na Malcie rzeżączką. To ciekawe – Agent położył nogi na biurku i zapalił hawajskie cygarko - faszerował się taką ilością sulfonamidu, aż zaczął mieć samospełniające się wizje. On chyba po prostu uszkodził sobie mózg.

- Co w tym interesującego? – zapytał Maska, którego prawdziwe imię brzmiało Jan.

- To, że spodobało mi się na tyle, że wcieliłem się tego bohatera, i popłynąłem swoim jachtem na Maltę. I stało się. Mam do pana prośbę – zdjął nogi i spojrzał pisarzowi w twarz - czy można zmienić zakończenie? Wie pan, żona tamtego kolesia dowiaduje się o wszystkim, i załatwia go finansowo na amen. Jego życie przewraca się do góry nogami, i zmienia zawód na agenta nieruchomości. Lubię tę branżę, parę rzeczy tu zdobyłem.

Jan pisał codziennie, więc nie pamiętał dokładnie o czym było tamto opowiadanie.

To chyba o tym gościu, co uprawiał scjentologię. Nie wiedziałem, że ma swój jacht. – Patrzył na agenta i było mu przykro. Czuł się jak kupa, jak debil przy tym facecie, który miał wszystko, a on chciał mieć wszystko. Oko krążyło po umyśle. – Ten bohater, zaczął w końcu sam pisać książki. Przecież ten baran może to robić pod pseudonimem, jak każdy. Kto tu jest dla kogo bohaterem? – pomyślał Maska i postanowił zgłębić scjentologię.

Czuł, że wiara nie przemawia do jego umysłu, ale posiadanie mocy tak. Musiał od czegoś zacząć. W kraju, w którym żył nie było zbyt wielu możliwości, więc zaczął od zgłębienia postaci serialu „Ojciec Mateusz”. Był śmiały w swoim myśleniu, bo scjentologia, to również rozwiązłość umysłu. Wprowadził na plan młodą , brawurową alpinistkę, która zamieszkała na tyłach plebanii, pod płaszczykiem chęci przemian i nawrócenia. Co noc wspomagał swoje poszukiwania środkami halucynogennymi, by doprowadzić w myślach do sytuacji, w której Ojciec Mateusz się pokusi, i producent to zaakceptuje, a on zajmie miejsce głównego scenarzysty. Każdej nocy miał wizje. Trzeba było jakoś uśmiercić panią Borowik, gosposię Ojca. Był tak naładowany energią innych scenarzystów, że zapomniał, iż śmierć zadana kartonami po butach już była. Nie mógł się uwolnić od tej wizji, która wydawała mu się bezbolesna i bezpieczna. Ale musiał zapomnieć o dobrym sercu i półśrodkach, więc zesłał na Borowikową Szatana. W jego wizji tę rolę najlepiej mógł odegrać tylko inspektor Możejko, którego nikt by nie podejrzewał o gwałt i poćwiartowanie ofiary. Ile kobiet może przelecieć i zabić jeden facet, w jednym krótkim życiu? Kalkulował i przeliczał morderstwa Możejki, żeby nie przegiąć. Ktoś musiałby jednak utrzymać kościół i serial, bo wymyślił tysiąc morderstw. Jakaś część musiałaby być przeznaczona na jego okultyzm, żeby mogło trwać. Żona Jana uśmiechnęła się przez sen. To go rozproszyło. Wiec wziął pożyczkę, kupił przyczepę kempingową i kontynuował w samotności. „Wrócę, jak odniosę sukces. Pieniądze są w słoiku, w szafie pod pościelą”. Napisał list pożegnalny. Postanowił przetestować na sobie rozwój umysłu. Pożyczkę dostał po trzech miesiącach. Jego agent zaczął czytać w jego umyśle, więc przyspieszył, i sam pod pseudonimem Maska Jazzu napisał scenariusz serialu Ojciec Syna Mateusza, i splajtował po czterech miesiącach.

Prawdziwy Maska zmienił po tych doświadczeniach kurs. Napisał w zaciszu książkę „ Pisanie za pomocą afirmacji i testosteronu”, zaabsorbowany nawykiem masturbacji i impotencją. Odniósł w końcu upragniony sukces, więc skorzystał. Karmi głodnymi kawałkami swoich czytelników do dziś. „Najważniejsze, żeby się nie bać”. Tak brzmi motto guru literatury science – fiction, Maski. „Mistyk Show”, to jego nowe dzieło. Przeczytajcie, jeśli się nie boicie.


Już za chwilę premiera powieści "Zakochana brzmi jak enamorada".

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Przepis na wielkanocną kluskę w gardle

Przepis na wielkanocną kluskę w gardle


Autor: Elżbieta Walczak


Życzę Państwu radosnych Świąt Wielkiej Nocy niech beda dla Was szczęśliwe. - powiesć obyczajowa:)


Przepis na świąteczną kluskę w gardle.

Nie mogę się dostać do maku. Zasiałam po wanną, widzę tylko grzyby. Dobre i to.

– Kociu, może być grzybowa na Wielkanoc? Tak wiem, była na Wigilię. Mógłbyś mnie pociągnąć za nogi, bo się nie mogę wypchnąć . Dobra, wylazłam sama! – Ogłuchł, bo dmucha w balon, winko próbuje. – Pamiętasz, że na litr moczszu przypadają jakieś dwa litry cukru?.

- No właśnie – odezwał się Kociu – za słodkie. Za mało moszczu, za dużo cukru. Posmakuj. Czegoś tu brakuje. Myślę, że mocy. Pamiętam Wigilię, pierdziałem potem żarem. Tamto było za mocne. Z miłości do ciebie zrobię z tego likierek jagodowy, żebyś potem nie gadała sąsiadom, że się kończę jako człowiek. Dawaj jagódki.

- Nie wiem, jak ci to powiedzieć.

- Nie mów. Daj truskawki są w pralce. Coś przede mną ukrywasz kobieto. Albo lepiej mów, bo jak zacznę próbować, to się nie wykręcisz.

- Nie urosły.

- Nie wierzę. Szczegóły poproszę.

- Nawoziłam nie tym, co trzeba.

- Kocim czy psim?

- Twoim.

- I tymi spostrzeżeniami doprowadzasz mnie zawsze do szaleństwa. Zmartwychwstania nie będzie.

- Będzie Kociu, zostało trochę halucynogenków.

- Nie zostało kobieto.

- A co z nimi zrobiłeś?

- Dałem Maciaszczykom, na okoliczność nocy poślubnej.

- Szkoda, ale młodzi już nie byli. Idę do Żabki, chcesz coś?

- Ikry w postaci czystej małpki i kupon totolotka. Do świąt tydzień, wszystko się może wydarzyć. Cygar nie kupuj, skręci z tego zostało koło pieca.

- Gadasz, jak ostatni żul.

- Mam to po ojcu.

- A po matce?

- Zostały mi tylko wspomnienia, dlatego mam codziennie kluskę w gardle .

- I przepis Kociu na świąteczne potrawy i zacier.


Ela Walczak zapowiedzi:) kwiecień - Zakochana brzmi jak enamorada

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Drugie życie

Drugie życie


Autor: Elżbieta Walczak


Opowiadanie Eli Walczak ze zbioru, który powstaje "Nienasycenie" - premiera jesienią.


Musiała jeszcze tylko zrobić tort urodzinowy, z przepisu zamieszczonego w leżącym przed nią kolorowym czasopiśmie, które przeglądała jedząc świeżą, jeszcze ciepłą bułkę, i pijąc kawę z mlekiem. Lubiła kwiaty, stawiała na stole zawsze świeże, poprawiała obrus, i myślała o życiu, jakie chciałaby prowadzić kiedyś. Czytała ulubione rady, z których dowiadywała się, że łatwiej jest, kiedy określa się cel, i gdy wie się, czego się chce. Nauczyła się odkrywać przed sobą pragnienia, nie ukrywając niczego. Pisała codziennie w specjalnym zeszycie plan na każdy dzień. Wieczorem sprawdzała efekty i postępy. Najbardziej lubiła soboty – dni w których można było pozwolić sobie na rozmyślanie o życiu. Wiedziała również, że odlicza godziny, dlatego chłonęła minuty każdym zmysłem.

Szła ulicami Sewilli, kochała to miasto najbardziej. Patrząc na wystawy sklepowe marzyła o niebieskiej sukience, którą rano widziała na zdjęciu w swoim czasopiśmie. Pragnęła, by w ten szczególny dzień wszystkie jej ukochane marki miały na sobie metkę z napisem „obniżka”. Gdyby starczyło jej cierpliwości, przechodząc dwie przecznice dalej, jej marzenie byłoby rzeczywistością. Kochała życie za komercjalizm. Kochała w równym stopniu wysokich i niskich, bogatych i biednych, szczęśliwych i tych nienasyconych rozpaczą. Kochała świat za to, że kręci się w nim filmy.

Zatrzymała się przed wystawą cukierni, w której można było kupić torty urodzinowe. Przyglądała się cenom, ale wydawały jej się zbyt niskie w porównaniu do pracy, jaką ktoś przy nich wykonał. Patrzyła na swoje odbicie w szybie wystawowej. Poprawiła sukienkę w zielonym kolorze, i włosy, które wydawały się zbyt krótkie dla kogoś, kto chce być aktorką. Obcasy były z pewnością zbyt wysokie, a plecak zarzucony na plecy zupełnie nie pasował do całości. Ale tego dnia wydawało jej się, że absolutnie wszystko może się wydarzyć. Wszystko, czego zapragnie.

– Czy może pani odejść z tego miejsca, bo za chwilę będziemy tu kręcić sceny filmowe – młody mężczyzna mówił do niej, patrząc w szybę wystawy.

– Jaki film? – spytała.

– „Adopcja, Śmierć, Życie” – dziwny tytuł, ale treść całkiem spoko.

Pomyślała właśnie o tym, że jej myśli uzewnętrzniają się w jakiś dziwny sposób. Śmierć, która nigdy nie była marzeniem, tylko obcą myślą, często towarzyszy w jej życiu. Jakby pragnęła za wszelką cenę się spełniać, jak miłość i pożądanie. Spojrzała na niego, a jej oczy mówiły: „Czegokolwiek dziś zapragniesz, spełni się”.

– Jesteś aktorką? Bo wyglądasz świetnie. Poszukujemy na plan paru statystów. Masz czas?

– Może – odpowiedziała, zaczesując włosy.

Spojrzała na drugą stronę ulicy. Z samochodu wysiadła kobieta. Nie mogła rozpoznać jej twarzy, bo była zbyt daleko, ale z pewnością widziała ją dzisiaj w kolorowym piśmie. Miała je w plecaku. Wydało się, że waży więcej niż w rzeczywistości, że jest niższa niż na zdjęciu, i że garsonka, którą ma na sobie, zupełnie do niej nie pasuje.

– Kto to? Salma Hayek? – spytała.

– Hayek – odpowiedział mężczyzna z pewnością i dumą małego chłopca.

Spojrzała na nieznajomego i miała ochotę zjeść z nim dziś urodzinową kolację, a potem pójść z nim do łóżka. Chciała za wszelką cenę poszerzyć granice swojej świadomości. Miała za mało czasu, by pragnąć zbyt wiele.

Pozwolono zagrać jej rolę kucharki. Filmowa kuchnia w niczym nie przypominała prawdziwego domu. Zapachy stęchlizny, wypożyczonego pomieszczenia, mieszały się z zapachem nieodświeżonych kostiumów. Talerze, które miała stawiać na stole, były stare i popękane. To, co czuła nie było prawdziwe. Wydawało się jej, że jest kobietą z czasopisma, sztuczną i plastikową, chwalącą swoje przepisy kulinarne.

– Nieźle. Nieźle pani idzie, jak na statystkę – zwróciła się do niej Salma Hayek. Napijmy się razem normalnej herbaty.

Była w innym świecie, oddalonym od obniżek cen i marzeń o niebieskiej sukience. Chciała, żeby to był początek jej szczęścia. Miała nadzieję, że kolacja będzie pyszna. Że kwiaty na stoliku będą prawdziwe i że pozna prawdziwego kucharza, który powie jej, jak przyrządzić kaczkę w pomarańczach. Właśnie takie danie miała postawić na filmowym stole. Nie lubiła udawać. Chciała, żeby ktoś ukradkiem zrobił jej zdjęcie, które ukaże się za tydzień w tej właśnie gazecie. Miała dwie godziny przerwy i pierwsze pieniądze zarobione w filmie.

– Widziałam taką. – Salam Hayek wzięła do ręki jej kolorową gazetę. Na piątej stronie stała obok Antonio Banderasa. – Dwie przecznice dalej. Wielka wystawa i wielkie obniżki. Podoba ci się?

– Tak, chyba tak – odpowiedziała nieśmiało, bo nie wiedziała, co jest fikcją, a co rzeczywistym pragnieniem.

– To zasuwaj. Masz dwie godziny. Naprawdę dobrze ci idzie.

*

Stanęła przed wystawą.

– Zakupy? – zapytał Jose. Tak miał na imię nieznajomy z porannego spotkania. – Chodź, wejdziemy razem, doradzę ci.

Usiadł na sofie i przyglądał się kobiecie, która wyszła z przymierzalni w niebieskiej sukience z falbanami, w butach na zbyt wysokich obcasach, z zarzuconym na ramię plecakiem.

– Podoba mi się – powiedział. – Masz swój styl. Jest nie do podrobienia. Masz piękne włosy. W ogóle jesteś piękna.

Doszedł do niej i złapał za ręce.

– Wszystkiego najlepszego.

– Skąd wiesz, że mam urodziny? – Była zaskoczona i niewiarygodnie szczęśliwa.

– Podpisałaś przed chwilą umowę. Zerknąłem na nią ukradkiem. Zjesz ze mną urodzinową kolację?

– Może. – Zerknęła na zegarek.

– Śpieszysz się? – Miał szczerą nadzieję, że nie odmówi.

– Odliczam godziny. – Uśmiechnęła się do niego.

Niebieska sukienka należała do niej. To już kolejna myśl, która urzeczywistniła się tego dnia.

Wrócili na plan. Stanęła przy filmowym zmywaku. Nie chciała być ani zbyt wiarygodna, ani zbyt sztuczna w tej roli. Odwróciła głowę. Salma Hayek dała ręką znać, że może podejść do stołu i podać obiad.

– Tak proszę pani, już idę. – Biały fartuch był źle dopięty. Bała się, że ktoś zauważy to niedopatrzenie.

– Ktoś puka. Możesz otworzyć?

Położyła talerze na stole i stała. Nie wiedziała, w jakim tempie powinna to zrobić. Czy pobiec w ich kierunku – czyli tak, jak czuje, że powinna to zrobić? Czy iść dostojnie, dając czas kamerze na atrakcyjne ujecie? Wiedziała, że chodzi pięknie. Uczyła się tego w szkole dla modelek.

– Jesteś nieuczesana. I popraw fartuch.

Zapomniała, że jeszcze musi nastąpić ta kwestia.

– Oczywiście – odpowiedziała.

W drzwiach stała pulchna aktorka, która grała siostrę Salmy Hayek. Poinformowała ją, że jej filmowy mąż uciekł ze służącą.

*

Siedzieli w najlepszej restauracji w mieście. Znaleźli reklamę tego miejsca w kolorowym czasopiśmie z plecaka. Oboje zasłużyli na ten luksus. Zamówili kalmary.

– Napijesz się czegoś? – zapytał, sprawdzając ceny.

– Poproszę, tylko wodę.

– Ja też w zasadzie nie piję. W takim razie zjedzmy tutaj, a potem zapraszam cię do siebie na pyszne wino, z winnicy moich rodziców.

To znaczy, że był bogaty. Ona w zasadzie też. Rodzice zostawili jej w spadku pokaźny dom.

– Ładna ta sukienka. – Trochę niezdarnie docierali do siebie. – Wyglądasz, jakbyś była namalowana na obrazie. Chciałbym umieć tak malować.

– A kiedy ty masz urodziny? – Delikatnie dotykała ust kieliszkiem napełnionym wodą. Chciała, żeby zobaczył koniuszek jej języka.

– Za dwa miesiące.

– Zapraszam cię już dziś na kolację urodzinową, do jakiegoś fantastycznego, kolorowego miejsca. Sam je wybierzesz.

– Jesteś jakaś przygnębiona, czy mi się wydaje?

Nie opowiedziała mu o śmierci rodziców, i o groźbie raka, która wisi nad nią jak klątwa. Wolała, żeby nie wiedział tego wszystkiego.

– To tylko wrażenie. – Miała nadzieję, że chodzi mu wyłącznie o wyraz jej oczu w tym właśnie momencie.

Ich seks tej nocy był niezręczny, mechaniczny, była w tym akcie jakaś uprzejmość, którą czuła od samego początku. Niczego jej potem nie obiecywał, nie przysięgał, że nie ma innej, bo nawet o to nie zapytała. Leżeli w ciszy oglądając telewizję i przeglądając kolorowe gazety.

– Nie chciałbym mieć nigdy raka, to podobno dziedziczne. – Czytał artykuł, który ona przeczytała już rano. – Dobrze, że jesteśmy w młodym wieku. Nam to nie grozi. Bałbym się być z kobietą, która dziedziczy jakieś skazy. To z pewnością mogłoby zagrażać potomstwu.

– Każdy ma jakieś skazy – odwróciła głowę, żeby nie zobaczył jej łez.

– Mój ojciec był alkoholikiem, ale nie odziedziczyłem tego po nim. Chciałbym, żebyś była sławna, jak Salma. – Głaskał jej plecy i nawet nie poczuł, że drży ze strachu. – Chciałbym, żebyś nie ścinała więcej włosów. Tak pięknie będą wyglądać, kiedy będziesz leżeć, a ja będę patrzył i ich dotykał. Tak jak teraz.

Nie miał pojęcia, że ścięła włosy po pierwszej chemii. Pachniał perfumami, które oboje dzisiaj kupili, ale nie na tyle pięknie, żeby wyjść za niego za mąż.

– Przyjdziesz jutro na plan? Może coś jeszcze znajdzie się dla ciebie.

– Może – odpowiedziała, ale była raczej pewna, że w tej chwili czuje się zwykłą kobietą i nie chce być podziwiana, tylko szczerze kochana.

– Spójrz na ten przepis. Napijmy się takiej kawy. Zamówię, dobrze?

– Dobrze.

Tak bardzo chciała opowiedzieć komuś swoją historię, ale nastąpiło jutro. Nie pojawiła się na planie. Zawieziono ją do szpitala, którego nigdy nie opuściła. Właśnie tam urodziła syna. Został poczęty tej właśnie nocy. Był szczęściarzem, bo miał wszystko, kiedy mieszkał w niej. Miłość, bez skazy.

Jose nigdy nie zobaczył swojego dziecka.

– Może w drugim życiu – powiedział do siebie, przeglądając kolorowe czasopismo, które pożyczył od Juanity Alvarez.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

"Przez niedomknięte drzwi"

"Przez niedomknięte drzwi"


Autor: Elżbieta Walczak


Fragment opowiadania Eli Walczak, które w całości ukaże się jesienią w zbiorze "Nienasycenie"


Dostać się na konkurs piękności nie jest trudno. Powinna była jednak przewidzieć, że jej uroda nie jest nieskazitelna.

Jej twarz była pierwszą rzeczą, jaką zobaczył rano w swoim łóżku. Piersi nie było dla niego tak ważne jak tatuaż, który miała na lewym pośladku. Przeciągała się zbyt wolno, żeby go dostrzec w tej właśnie chwili. Czekał, aż położy się na brzuchu. Nieruchomiał przy każdym jej ruchu. Zaczesywał włosy i zerkał na ślady, które zostawili oboje w nocy, wybiegając spod prysznica. Podnosił ubrania z podłogi, nie spuszczając z niej wzroku. Odwróciła się. Jej włosy zakrywały blizny na ramionach, które dostrzegł w nocy. Delikatnie odrzucił je na poduszkę. Była piękna. Cokolwiek się stanie, właśnie ten moment chciał zapamiętać. Przyglądał się skórze, która fragmentami wyraźnie nie była jej. Jakby ktoś doszył małe kawałki o innym odcieniu i zapachu. Wąchał każdy skrawek, centymetr po centymetrze. Nie było w nim podniecenia, tylko wewnętrzna radość małego chłopca. Przy każdym wdechu wracał do przeszłości. Mógł się wycofać, kiedy pojawił się pierwszy obraz w głowie, który doskonale znał. Oddychał coraz głębiej.

Matka całymi dniami siedziała przy maszynie do szycia. Zawsze patrzył na jej sprawne palce, które potrafiły pracować bez przerwy. Wsłuchiwał się w odgłos pracy silnika. Liczył odbicia igły, nigdy nie był w stanie skoncentrować się na tyle, żeby przekroczyć magiczną liczbę stu. Uśmiechał się przy tym, i klaskał w dłonie.

Miał dziewięć lat. Kiedy doszedł do liczby pięćdziesiąt siedem, usłyszał kroki za sobą. Ktoś szedł cicho, na palcach, albo frunął nad ziemią, bo słyszał szelest czegoś dziwnego. Jego myśli zaczęły spowalniać. Maszyna zatrzymała się. Matka odwróciła głowę, nie zdążyła krzyknąć nawet banalnego „Ratunku”. Ktoś ciągnął ją za nogi po podłodze do samych drzwi. Postać była zamazana, jakby stworzona z ciemnej powłoki. Tam ją zostawił.

Stał nieruchomo z myślami, których nie rozumiał. Bał się ruszyć, bo drzwi były niedomknięte. Słyszał, jak postać za nimi oddycha ciężko, miarowo, jakby odpoczywała i wahała się czy wrócić. Widział tylko cień na ścianie. Stali, jakby nic więcej nie miało się wydarzyć. Drewniana podłoga skrzypnęła, bo ktoś źle postawił stopy. Słyszał, jak krople jego potu uderzają o podłogę. Matka spojrzała ukradkiem w jego stronę, i zamknęła oczy z powrotem. Palce jej dłoni delikatnie uniosły się z podłogi. Wskazały na obraz, który wisiał na ścianie. Była to jedyna cenna rzecz jaką mieli w domu. Opowiadała mu setki razy legendę o tym obrazie. Przedstawiał człowieka, który szył ubrania z ludzkich skór.

– Nie przestawaj – przerwała jego rozmyślania. Dotykał dłońmi jej skóry. – Podobam ci się? Jak byłam mała, ojciec wylał na mnie wrzątek. Przeszkadza ci to? Te zmiany, to przeszczep.

– Dlaczego? – przesunął dłoń do pośladków.

– Co, dlaczego?

– Dlaczego dzieciństwo jest takie mroczne?

– Nie rozumiem pytania. – Odwróciła się w jego stronę. – Co się wydarzyło w twoim?

– Kiedyś ci opowiem. Wstawaj. Jak będziesz szła na wybiegu w kostiumie, nałóż więcej pudru. Każdy szczegół jest ważny. Nie może być widać tych blizn.

Nie potrafił nigdy do końca wybudzić się z tych wizji. Spojrzał na obraz, który wisiał na ścianie.

– Idziemy? – trzymała na ramieniu skórzaną kurtkę.

Wolał, kiedy była ubrana. Wtedy był sobą.

Patrzył na nią, kiedy szła na scenie w złotej sukience, która zakrywała jej ramiona. Wygrała. Zastanawiał się, dlaczego? Czy nikt nie zauważył jej niedoskonałości? Znał się na tym. Co rok przychodził na wybory Miss, siadał zawsze w tym samym rzędzie na miejscu numer dwadzieścia jeden. Kupił je pięć lat temu, i cały teatr, w którym wszystko się zaczęło. Był reżyserem. Nie patrzył teraz na nią. Zamknął oczy, i widział tamtą dziewczynę. Była wyższa i starsza od tej. Miała ciemne, prawie kruczoczarne włosy, szła w jego kierunku. Pamiętał każdy szczegół.

– Czy dobrze trafiłam? Casting do sztuki teatralnej jest tutaj? – zapytała nonszalancko, nie mówiąc nawet zwykłego „Dzień dobry”.

– Tak. Proszę wypełnić ankietę. – Spodobała mu się od razu. – Albo, proszę. – wskazał ręką podest. – Z pewnością chcesz mieć to za sobą.

– Byłoby miło. – Zdjęła skórzaną kurtkę, związała gumką włosy i stanęła na scenie.

– Znasz rolę, bo nie ma suflera? Więc lepiej, żebyś znała. Życzę powodzenia. Zaczynaj.

Skuliła się scenie, odchrząknęła ślinę i wypowiadała kwestię napisanej przez niego sztuki teatralnej:

– Dlaczego wyjąłeś nóż? Jestem matką. Nie zabijaj mnie. – Wyprostowała ręce i rozłożyła nogi. Grymas jej twarzy wzbudzał strach. – Możesz mnie zgwałcić, uciąć co chcesz, ale nie zabijaj. Wiem kim jesteś. Widziałam cię na obrazie, który wisi w salonie. Ty nie żyjesz, prawda? – Zaczęła płakać jego zdaniem bardzo przekonywająco. Serce zabiło mu szybciej z wrażenia.

– Tu mam udawać, że tnie mi skórę?

– Nie przerywaj! Cholera! Graj! Tu masz udawać.

Zaczęła czołgać się po scenie, robiąc sobie paznokciami rany na dłoniach.

– Wiem, że ten ból nie będzie trwał długo. Oszczędź mojego syna, proszę. – Zamilkła.

Leżała tak chwilę, dopóki nie odezwał się pierwszy.

– Zapomniałaś jednej kwestii, ale ok. Poczekaj na zewnątrz.

W teatrze nie było już nikogo, oprócz nich. Zgasił światło i wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się.

– Masz czas? – zapytał.

– Tak. Jestem do dyspozycji.

– To dobrze. Mieszkam za rogiem. Zapraszam na kawę i drinka, omówimy szczegóły kontraktu.

Pomógł zdjąć jej kurtkę, delikatnie musnął ręką jej włosy. Nie obejrzała się. Zaprosił ją do salonu.

– Pięknie tu. Tak staroświecko, a jednocześnie ze smakiem. Fajny obraz. Strach się bać tego mężczyzny, co go na nim widać. – Usiadła na sofie, zdejmując buty. – Pozwolisz? Ciężki dzień.

– Napijesz się drinka? – Zapytał wynosząc butelkę z alkoholem do kuchni.

– Pewnie, poproszę. Przyda się, to trzeci casting dzisiaj. Szukam pracy w teatrze. Mogę zapytać, czy znalazłam?

– To ja znalazłem dokładnie to, czego szukałam. – Odezwał się z kuchni.

– Bardzo się cieszę. Będziesz chciał coś w zamian? – Jej bezpośredniość drażniła go coraz bardziej.

– Dobrze odegranej sceny umierania. – Jego źrenice zmieniały kolor w ciemności. Teraz były ciemno brązowe.

– Masz to.

Wniósł drinki w kolorowych szklankach.

– To na zdrowie. – Wypiła duszkiem.

– Na zdrowie. – Delikatnie zamoczył usta w alkoholu.

– Dziwnie tu. Mogę zamknąć drzwi? Mam wrażenie, że ktoś za nimi stoi.

– Możesz. – Przymknął oczy i wsłuchiwał się w muzykę, która po cichutku sączyła się z radia. – Czuł, że źrenice powiększają się, powieki opadły. Otworzył dłonie i uniósł je delikatnie do góry w kierunku obrazu, który wisiał nad jego głową. Oddychał ciężko, miarowo. Stanęła w drzwiach. Wydawało się, jakby nic więcej miało się nie wydarzyć.

Wstał i krzyczał – Brawo! – kiedy wkładano jej na głowę koronę Miss.

– Chodźmy do mnie. Pragnął jej bardziej niż kogokolwiek innego.

Pachniała jaśminem i była taka delikatna. Zebrało się wokół nich zbyt wielu reporterów. Jej oczy mówiły „Nie dzisiaj”.

– Dobrze, leć i świętuj. Spotkamy się kiedy indziej. – Pocałował ją, dotykając jej ramion.

Szedł nie śpiesząc się. Na ulicach było pusto, jak zwykle o tej porze.

– Masz papierosa? – Usłyszał głos prostytutki, która zawsze w soboty stała w tym miejscu.

– Mam, ale na górze.

– To prowadź. – Uśmiechnęła się do niego, zrzucając z ramion płaszcz.

Widział ją w tym miejscu od kilku tygodni, ale dopiero teraz zauważył, że jest atrakcyjną młodą kobietą w teatralnym makijażu, który ją szpecił.

– No, prowadź. Nie bój się, przecież cię nie zjem. Jesteś już dużym chłopcem. Mam małą flaszeczkę ze sobą, wynagrodzę ci jakoś.

Kiwnął palcem, dając znak, żeby szła za nim.

Wziął od niej płaszcz zerkając na jej włosy, które były matowe i bez połysku.

– Kup ode mnie ten zegarek, bo nie mam forsy, a muszę zrobić jakoś skrobankę.

Nosiła w sobie dziecko. Z pewnością chłopca, który będzie się bał każdego jej spojrzenia. Tak myślał oglądając srebrny zegarek, który na pewno ukradła. Zapłacił jej za niego tyle, ile chciała, a nawet więcej.

– Na nocnym stoliku leżą papierosy. Weź wszystkie.

Wypiła alkohol duszkiem. Włączył muzykę.

– Strasznie jesteś średnio rozmowny.

– O czym chcesz rozmawiać? – zapytał.

– O czym można rozmawiać z prostytutką? O życiu. – Spojrzała w kierunku niedomkniętych drzwi. – Tam ktoś jest?

Nie odezwał się.

– Widzę jakiś cień. Widzisz też? Co z tobą? Odezwij się do cholery! Czy tu, ktoś z tobą jest? Chodzi ci o rżnięcie w parę osób? Niezapowiedziana orgietka?

– Nie podchodź do drzwi, i najlepiej się zamknij.

– Co jest gościu grane? Poderwała się z fotela, i upadła na niego z powrotem.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Jestem legendą - recenzja książki

Jestem legendą - recenzja książki


Autor: Piotr Osiak


Książka Jestem legendą Richarda Mathesona ukazała się po raz pierwszy w 1954 r. i od razu odniosła spory sukces. Ba, z czasem weszła do klasyki horroru i s-f, a perypetie Roberta Nevilla stały się inspiracją m.in. dla Stephena Kinga, a także znalazły poklask w branży filmowej.


Jestem legendą przenosi nas do Los Angeles lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Z Miasta Aniołów pozostały jedynie ziejące pustką dzielnice. Weteran wojenny Robert Neville - prawdopodobnie jedyny żyjący człowiek w kraju, a może i na planecie, musi codziennie stawiać czoła nie tylko krwiożerczym potworom, ale i własnym słabościom i strachom. Tajemnicza zaraza odebrała mu rodzinę, znajomych, wszystkich wokół - część z nich zmieniając w agresywne kreatury wykazujące cechy znane z legend o wampirach. Neville poluje na nie za dnia, nocami jednak ustępuje, a ich jęki i zawodzenia doprowadzają go na skraj szaleństwa. Podtrzymywany nadzieją napotkania żywej osoby i chęcią poznania przyczyny mitycznego wampiryzmu toczy swoją krucjatę, co rusz jednak uginając się pod ciężarem zwątpienia.

Proza Mathesona to opowieść o samotności i strachu przed nią, o słabości i jednocześnie sile człowieka. Bohater lektury to postać zdecydowanie tragiczna, przeżywająca codziennie wzloty i upadki, poszukująca nieustannie motywacji do przeżycia kolejnego dnia. Dręczony pożądaniem kobiety, uczucia ze strony drugiego człowieka lub też tylko jego obecności, nie raz zatraca się w odmętach alkoholowego upojenia i potyka się. Nie raz staje o krok od linii, za którą czeka go tylko śmierć. Walka z samym sobą jest motywem przewodnim Jestem legendą, co prawda w lekturze nie brakuje sporej ilości akcji, ale to nie ona nie pozwala oderwać wzroku od tekstu. Przykuwa Robert Neville i jego codzienne zmagania z własnymi strachami, z każdą przewróconą kartką z zaciekawieniem śledzimy czy starczy mu sił, czy też ostatni człowiek na Ziemi podda się. W trakcie czytania nasuwa się także refleksja, czy to gatunek krwiopijców jest zagrożeniem dla ludzkości, czy też ostatni homo sapiens jest drapieżnikiem w stosunku do nowopowstałej społeczności. Czy Robert Neville jest potworem czy legendą?

Jestem legendą sprawdza się zarówno jako thriller/horror oraz jako książka osadzona w postapokaliptycznym klimacie. Szczególnie interesujące są retrospekcyjne fragmenty, w których możemy przenieść się do czasu katastrofy. Początkowa ignorancja wobec choroby rozprzestrzeniającej się na cały kraj, bezradność naukowców, strach przez nieznanym, a w końcu krwawe apogeum epidemii leczonej w oczyszczającym ogniu palonych zwłok, doskonale budują atmosferę napięcia. Swoją cegiełkę dokładają opisy opustoszałej metropolii i survivalistycznych technik stosowanych przez Nevilla. Wydaje mi się, że autor przemycił do powieści nieco aluzji odnoszących się do histerii i nieustannego strachu, charakterystycznych dla okresu Zimnej Wojny. W tekście trafiają się napomknięcia o broni biologicznej, jakimś rzekomo zakończonym konflikcie, władzach nie mających pomysłu na opanowanie sytuacji.

Książkę Richarda Mathesona polecam fanom szeroko pojętej fantastyki i literatury grozy, jak i osobom, którym spodobała się się najnowsza ekranizacja. choć to chyba zbyt mocne słowo w tym przypadku - swobodna adaptacja to lepsze określenie. Co prawda lektura różni się znacznie od filmowego scenariusza, czasami wręcz radykalnie, ale zapoznanie się z nią zapewni sporą dawkę wrażeń. Sam pomysł na powieść, jak na czasy, w których powstała wydaje się być oryginalny. Jestem legendą wciąga, a pochłonięcie ponad 200 stron to kwestia dwóch godzin, po których pozostaje tylko niedosyt i żal, że skończyło się zbyt szybko. Oprócz świetnej wizji autora, nie mała zasługa w pozytywnym odbiorze tytułu leży w klimatycznym przekładzie Pauliny Braiter. Wydawnictwo MAG wykonało niezłe posunięcie promując klasykę s-f przy okazji premiery filmowej.


Piotr Osiak - twórca i autor na GrimFiction.pl - blogu o mrocznej stronie fantastyki.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

"Zakochana brzmi jak enamorada"

"Zakochana brzmi jak enamorada"


Autor: Elżbieta Walczak


Zycie potrafi tworzyć samo scenariusze na niezły film albo serial.


Życie potrafi samo tworzyć scenariusze na niezły film albo serial. O tym jest książka "Enamorada brzmi jak zakochana". Adela, córka Eli i Mateusza, właśnie tworzy scenariusz oparty na faktach. Na jakich? - premiera w kwietniu.

- To do roboty. Dziś poświęcę wam czas, ale jutro będziecie już zdani na innych. Konkretnie, bez przeciągania i zbędnego myślenia. Wszystko musi być bardzo konkretne! Wtedy ma szansę zaistnieć. Ta scena jest piękna. Antonio był zachwycony.
PLENER. LEONARDO I ADRIANA LEŻĄ NA PLAŻY. ZACHODZĄCE SŁOŃCE. WIECZÓR.
LEONARDO
Mam nadzieję, że byłaś ze mną szczęśliwa.
ADRIANA
Dlaczego mówisz o tym w czasie przeszłym?
LEONARDO
Bo za chwilę nastąpi noc i cisza, jakiej nie znamy. Za każdym razem jest inna. Zawsze na nią czekam. Jest ukojeniem.
ADRIANA
Jutro…
LEONARDO
Jutra może nie być. Jest tu i teraz. Dziękuję za ciebie słońcu, bo tylko ono naprawdę istnieje.
ADRIANA
A Bóg? Myślisz, że istnieje?

Całują się. Słońce zachodzi.

LEONARDO
Mam nadzieję, że…

Nad nimi pojawia się postać mordercy.

- Mam ciary. Lecę do redakcji. Czujcie się, jak w domu. Lodówka pełna, nie musicie robić żadnych zakupów. Pracujcie. Dzwonił mój ojciec, macie pozdrowienia.
- I co z tego wynika? – zapytał Alonzo, kiedy zostaliśmy sami. - Nawet jeśli odniesiemy sukces, to komu podziękuję na rozdaniu nagród? Skoro nikt już nie istnieje.

ODCINEK XI
„W którym okazuje się, że Antonio Banderas to też człowiek”.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Nowa powieść Eli Walczak "Zakochana brzmi jak enamorada" - Wstęp

Nowa powieść Eli Walczak "Zakochana brzmi jak enamorada" - Wstęp


Autor: Elżbieta Walczak


"Zakochana brzmi jak enamorada" , to nowa powieść Eli Walczak - premiera w kwietniu


To nie jest normalna książka.

To normalnie, normalny poradnik jak korzystać z życia w chwili, kiedy kończy się ulubiony brazylijski serial, który trwał pięć, czy dziesięć lat i wydaje Wam się, że nie jesteście już sobą, tylko ulubioną postacią. Ubieracie się już jak ona czy on, wyznajecie miłość już prawie po hiszpańsku i nie macie wyjścia, bo chcecie czy nie, brazyliada trwa dalej. Tylko przeniosła się do Waszego życia. Mam nadzieję, że bezboleśnie przejdziecie na lepszą stronę życia, kiedy pomogę Wam zrozumieć mechanizmy takich działań.

Zacytuję kilka wpisów z Internetu nieświadomych zagrożenia młodych dziewczyn:

„Hihi... Dla mnie seriale brazylijskie, to jest totalny kicz . Tam wszystko jest takie dramatyczne, przebarwione, banalne i pseudoromantyczne, a na dodatek nie ma żadnej wartości. Nic - kompletnie nic nie wnosi do życia. Trzy lata temu jak byłam u cioci na wakacjach to ona oglądała jeden z brazylijskich seriali - nazywał się "Fiorella" Przyłączyłam się do niej i oglądałam, z początku z nudów ale potem muszę przyznać, że to mnie wciągnęło, bo załapałam o co chodzi. A co, tam. Wciągnęło i już.”

pisze Joey

I kolejny wpis dziewczyny, której serial odmienił życie:

„Mam tak samo. Wiem, że to nic nie wnosi itd, że to kicz. Ale w kiedyś moja siostra zaczęła oglądać telewizję w czasie obiadu i leciał taki serial "Cud miłości" Oglądałam go jakieś trzy tygodnie, w końcu się wciągnęłam. Nawet się zakochałam w głównym bohaterze. Po trzech latach już wiedziałam, co i jak. Kto kogo kocha i zrozumiałam, że on nie jest dla mnie. Płakałam dwa tygodnie. Całe szczęście, że już się kończy. Nigdy więcej nie pozwolę dać się tak wrobić sobie samej.”

Rossie

Sami widzicie, nie ma żartów. Choć ostatni wpis sugeruje zupełnie coś innego:

"Hehe, co prawda do maniaków serialowych nie należę, ale swojego czasu też wciągnęła mnie (przez mamę) telenowela produkcji nie pamiętam jakiej. Była boska, ponieważ poza rozbudowanymi koligacjami rodzinnymi wyróżniała się takimi śmiesznymi scenami, jakby sami twórcy śmiali się z konwencji, którą stworzyli. Jakby robili nas w chu.., wiecie w co."

Artemis


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Powieść "Enamorada" Eli Walczak odcinek pt "Kubanosy"

Powieść "Enamorada" Eli Walczak odcinek pt "Kubanosy"


Autor: Elżbieta Walczak


Książka "Enamorada" została wydana w 2016 roku wraz z E-bookiem Zapraszam do księgarni:)


ODCINEK X

„Kubanosy”

Z tym BBC, to nie była ściemka. Ale zamiast kretyńskich wspomnień o mobbingu, zaproponowałam im licencje na program „Łóżkowe rewolucje”. Pomysł się spodobał, więc jako stacja telewizyjna również zaczęliśmy się rozwijać. Postanowiliśmy z Mateuszem naprawdę odpocząć.

– Mateusz, co robisz?

– Robię listę przed wyjazdem.

Jechaliśmy z Kwiatkowskimi na Kubę, do Hawany. Zaproponowali nam to już jakiś czas temu, ale to był najlepszy moment, żeby spełnić swoje marzenie o wyjeździe. Od siedmiu lat byliśmy tak zapracowani, że nikomu nie chciało się jechać dalej niż na Mazury. Zapomnieliśmy już, jak to jest szykować się wspólnie w taką podróż. Mateusz był strasznie podekscytowany takimi wypadami. Najgorsze w nim było to, że miał jakąś kolejną fobię, która dotyczyła głodu w podróży. Szykował sobie sam jedzenie i chował w różne miejsca. W każdą torbę, która była pod ręką, w kieszenie kurtki. Kamuflował tak, żebym nie widziała. Zawsze mnie to wkurzało. Patrzyłam na niego i wiedziałam, że muszę przy tym być.

– Co napisałeś?

– Chodź i pomóż mi.

– Pokaż karteczkę – były dwie kartki formatu A4 – Proszę cię. Chyba żartujesz. Lecimy samolotem. Ktoś, to będzie musiał dźwigać.

– Dobrze, skreśl co chcesz – oczywiście foch.

Skreśliłam. Została jedna karteczka, malutka.

– Co zabieramy do jedzenia na drogę? – w końcu zapytał.

– Żadnych kanapek. Na lotniskach są bary.

– Weź chociaż ze dwie kanapki dla mnie – poprosił błagalnym tonem.

– Mateusz, zaklinam cię. Zawsze to samo. Potem nie wiesz co śmierdzi w walizkach, bo tego nie jesz.

– Nie jem? Kiedy tak było?

– Zawsze, od dwudziestu pięciu lat.

– Zabierzmy chociaż kabanosy.

– Na Kubę, to chyba kubanosy.

– He, fajne – rozbawił się mój małżonek – to świetny pomysł. Dwa kilo weź. Obiecuję, że żadnego potem nie znajdziesz w walizce.

– He, fajnie. Bo ostatnio wyrzucałam z twojej walizki kilo kanapek i kilo majtek, bo wszystko było w maśle.

– Jestem dorosły Elżbieto i życzę sobie doświadczyć kubanosy tym razem.

– Ok, dogadaliśmy się.

– Najbardziej suche, kup. Poproszę, oczywiście. Nie patrz tak.

Jechaliśmy do Hawany. Tam mieszkali rodzice Diego. Widziałam ich zdjęcia. Pokazywał mi je Chan. Ojciec miał sporo ponad osiemdziesiąt lat i był niskim, bardzo sympatycznym staruszkiem, mama postawna i młodsza od taty i do tego bardzo piękna. Żyli skromnie. Maleńki domek otoczony pięknymi wijącymi się kwiatami. Hodowali osiołki. Urocze. Przeglądałam informacje w komputerze, przygotowywałam się do tego co, gdzie można zobaczyć. I koniecznie chciałam sprawdzić dojazd do plaży. Chociaż Kuba to wyspa, w którą stronę byś nie pojechał, to w końcu wyjedziesz na plażę.

– Zobacz, jaki mają fajny herb – Mateusz dosiadł do mnie, oglądaliśmy herb Hawany i poczytaliśmy trochę historii – Trzy zamki, klucz, ale nie napisali co oznacza.

– Zobacz tu, maleńka, rozwinięty przemysł tytoniowy, chyba nie wrócę.

– Żadnych rozmów o pracy. Spójrz Omara Portuondo, wiesz ta z Buena Vista Social Club. Boże, ona urodziła się w trzydziestych latach. Chce ją poznać i zrobić wywiad.

– Żadnych rozmów o pracy.

– Spójrz jak oni pięknie razem wyglądają.

– Kto?

– Omara i jej mąż. Tyle lat razem. Tyle ze sobą przeszli i dalej razem koncertują. Mateuszku…

– Co ?

– Chcę ją poznać.

– Jak, dziecino?

– Niech Diego coś wymyśli.

– Też chciałbym go poznać i zapytać co palił, że tyle wytrzymał z jedną kobietą?

– Świetnie. O której ten samolot?

– Elka, jutro o szesnastej. Ogarniaj temat kabanosów i całą resztę.

Tak naprawdę wszystko było ogarnięte, dzięki Marysi i Rysiowi. Patrzyłam na nich i postanowiłam, że po powrocie im się pomogę ogarnąć. Marnowali się. Na premierze zatańczyli tak, że chlipałam bez wstydu. Z dumą patrzyłam na nich. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię ale wiedziałam, że coś wymyślę.

Wsiedliśmy do samolotu. Przespałam całą drogę, bo nie lubię latać.

– Seniora – usłyszałam.

– Si – spojrzałam i zobaczyłam przed sobą ojca Diego.

– Lubię kabanosy – powiedział.

– Si, ja też – odpowiedziałam. Włożyłam rękę do torby, wyjęłam kabanos sztuk jeden i podałam padre.

– Seniora, dobre. Ale niedobrze zabijać osiołki.

– Kabanosy są z osiołków? – zapytałam.

– Si. Mogę jeszcze?

– Nie!

– Sam wezmę – sięgnął ręką do torby i widziałam jak rządzi kabanosami mojego Mateusza.

– Elka, obudź się. Gadasz przez sen po hiszpańsku – obudził mnie Mateusz.

– Rany, śniły mi straszne głupoty.

– Gdzie schowałaś kabanosy?

– No, nie. W walizce. Przestań.

Przeciskaliśmy się do przejścia. Wysiedliśmy. Diego uklęknął i ucałował swoją ziemię. To był chyba jakiś rytuał. Wsiedliśmy do taksówki, widok był niesamowity. Piękny kraj, piękne miejsce. Palm nie brakowało. Stare budowle, małe domki, wąskie uliczki, stare samochody. Nie widziałam nigdy podobnego miejsca. Dojechaliśmy do domu Diego.

– Padre, hola! – krzyknął Diego.

Znałam hiszpański, więc hola, oznacza „witam”.

– Hijo! – dobiegł padre i krzyknął „ synu ”.

Witaliśmy się i poznawaliśmy. Mieliśmy z nimi spędzić pięć dni. Mateusz wymyślił, że będziemy jednak spać w hotelu. Mieszkanko, było naprawdę małe, więc ciężko byłoby nam się pomieścić. Usiedliśmy z rodzicami Diego. Siłą rzeczy przyglądałam im się. Nie wszystko rozumiałam, ale wiedziałam, że tęsknili za sobą bardzo. Postanowiliśmy z Mateuszem poszukać hotelu. Zostawiliśmy walizki i poszliśmy na spacer.

– Mateusz, zobacz, knajpka Havana, chodź – weszliśmy do małej, przytulnej restauracji. Znaliśmy potrawy kubańskie tylko z przepisów. Zamówiliśmy świeżo wyciskany sok z trzciny cukrowej, z szacunku do padre, bo pracował z żoną na plantacji trzciny i kubańskie picadillo, duszona siekana wołowina z cebulą i pomidorami. Wzięłam przepis, gdybym jeszcze kiedykolwiek miała zrobić własny program „Ręce, które potrafią gotować” i pisałam:

¼ szklanki oliwy

1 posiekana cebula

8 startych ząbków czosnku

3 listki laurowe

1 kg mielonej wołowiny

1 puszka / 450 ml / pomidorów w zalewie

po ¾ szklanki rodzynek i oliwek

faszerowana papryka

¼ szklanki koncentratu pomidorowego

1 – 2 łyżeczki czerwonego octu winnego1 łyżeczka chilli

szczypta pieprzu kajańskiego

sól i pieprz

Rozgrzej oliwę, włóż cebulę, czosnek i listki laurowe. Duś 5 minut. Cebula powinna się zeszklić, ale nie przyrumienić. Teraz dodaj mięso. Smaż około 7 minut, rozdzierając grudki widelcem. Dodaj pozostałe składniki, duś 8 minut. Przypraw solą i pieprzem, wyjmij listki laurowe. Podawaj na ciepło.

– Mateusz, wezmę jeszcze przepis na…

– Elka, kup sobie książkę kucharską. Nie gotujesz całymi latami, robią to za ciebie inni. Twoje fasolki po bretońsku były koszmarne. Fajnie, że się rozwijasz, ale zostaw to innym.

– Camarero! – zawołał kelnera Mateusz – Cygaro!

Kelner podał cygaro i ulotkę. Mateusz wziął ostentacyjnie i zapalił.

– Przeczytaj kobieto co tam napisali.

– Napisali jak się tworzy kubańskie cygara.

– Jak?

– Trzeba przejść pięcioletnie szkolenie. Wybiera się najlepszych.

– A widzisz, pomyślę kiedyś o produkcji cygar.

Aromat kawy przypominał również zapach kubańskich cygar.

Przed restauracją siedzieli przy małym stoliku mężczyźni, którzy grali w kubańskie domino. To był charakterystyczny widok. Tak spędzają tam czas. Postanowiliśmy jeszcze tu zajrzeć. Wsiedliśmy do czerwonej Łady. Pamiętacie jeszcze taką markę samochodu? Jeździliśmy dziwnymi uliczkami, gdzie życie tętniło nieznanym nam rytmem, zupełnie inaczej. Dzieciaki dobiegały bez przerwy do naszego samochodu, krzyczały, uśmiechały się i były upierdliwe przez cały pobyt. Znaleźliśmy hotel. Zamówiliśmy pokój i wróciliśmy do domu Diego po rzeczy. Był już wieczór. Wrzało w ich domu. Muzyka latino na full i tańczący padre z Marceliną. Byli już co najmniej po jednej butelce rumu. Razy dwa. Przyłączyliśmy się. Wyjęłam z torby naszą wódkę i kabanosy.

– Daj jednego – powiedział po cichu Mateusz.

– Ogłady! Jadłeś niedawno – burknęłam, bo ta jego przypadłość doprowadzała mnie do szału.

– Chodźcie tańczyć! – krzyknęła madre.

Mateusz rozpiął koszulę, bo upał był taki, że nie szło wytrzymać i salsowaliśmy. Kiedy wyciszyliśmy muzyczkę i emocje, usiedliśmy do stołu.

– Co to ? – zapytał padre, wskazując na kabanosy.

– To kiełbasa podobna do chorizo, tylko bardziej sucha – objaśniał Diego.

– Mogę? – zapytał padre.

– Tak, oczywiście – wyrwał się Mateusz.

– Miguel – powiedziała gospodyni, tak miał na imię ojciec Diego. I gestykulowała dłońmi przy swojej twarzy. Coś mówiła o zębach. Trwało to chwilę.

– Kobiety są jak kosmos, nie ogarniesz – powiedział senior Miguel i ugryzł kabanosa.

Ugryzł, to za dużo powiedziane. Nie dał rady. Przeżuwał i pytał.

– To z osiołka?

Patrzyłam nie tylko ja i wszyscy wybuchnęliśmy takim śmiechem, że wszedł sąsiad, który przechodził ulicą i pytał, czy wszystko z nami w porządku.

– Si! – krzyknął Miguel i poczęstował kubanosem sąsiada w podobnym wieku. Nie dał rady. Zawołał kolegę, który siedział przy kubańskim domino, po drugiej stronie ulicy. I tak poszło dwa kilo kabanosów, bez udziału Mateusza. Które wszyscy wypluwali i częstowali kubańskie koty, bo nie dawali rady.

Wróciliśmy do hotelu. Był malutki przytulny i, o zgrozo, pełno w nim latało małych jaszczurek. A tego nie lubię. Pozasłaniałam okna, na szczęście były zabezpieczone siatkami. Położyliśmy się z Mateuszkiem grzecznie spać. W piżamkach w palemki. Wyglądaliśmy koszmarnie. Mateusz bardziej.

– Elka, śpisz?

– Nie.

– Chciałbym mieć kiedyś tyle lat, co oni.

– Ja też.

– Kochasz mnie?

– Pewnie głuptasie.

– Ja kocham równie mocno kabanosy. Na starość nie pojem.

– Pomogę ci przeżuwać. Nic się nie bój.

– Obiecujesz?

– Pewnie, śpij.

Rano zwiedzaliśmy z Diego Hawanę. Trafiliśmy do dzielnicy Cayo Hueso. Szliśmy dłuższą chwilę w milczeniu. Diego był mocno podekscytowany, widziałam to na jego twarzy. Przed małym domkiem siedziała para ludzi w starszym wieku i grali w domino. Otoczeni kwiatami, które pięły się za ich plecami.

– Karamba, Diego! – krzyknął mężczyzna.

– Papi! – odwzajemnił Diego.

– Buenvenidos Amigo! – to znaczyło witaj przyjacielu.

– Nie, nie to niemożliwe – powiedziałam do siebie.

– Omara! – przywitał się z kobietą Diego.

– Możliwe – powiedziałam znowu do siebie. Bo odkąd oglądałam brazylijskie seriale, miałam taką przypadłość.

– Poznajcie się. – Przedstawił nas sobie Diego.

To był najpiękniejszy dzień w moim życiu. Poznałam Omarę Portuondo, legendę Buena Vista Social Club. Dowiedziałam się wszystkiego. Co to była za historia. Łzy cisnęły się same do oczu. Pierwsze jej płyty ukazały się w latach pięćdziesiątych a popularność zdobyła, czterdzieści lat później. Kiedy amerykański reżyser postanowił zrobić film o niepowtarzalnej historii Klubu Buena Vista. Zawsze fascynował mnie ten temat. Chce zrobić z nią wywiad. Muszę. Rozmawialiśmy cały dzień. Spacerowaliśmy wspólnie po Hawanie i wstąpiliśmy ponownie do Klubu HAVANA. Wszyscy wstali i klaski na widok legendy. Nikt nie był obojętny. Diego już jako oficjalny producent spektakli zaprosił Omarę i Papi, który całe życie był jej gitarzystą i mężem, ponownie do Polski. Wszystko było domówione. Papi wstał, wziął ze sceny gitarę i zaśpiewaliśmy wspólnie najpiękniejszą piosenkę na świecie „Dos gardenias para Ti ”. Mateusz wyrywał się do bisów, bo nie znał hiszpańskiego, więc wieczorkiem będę musiała siedzieć z nim w piżamie w palmy i opowiadać całą historię.

– „Chan – Chan”! – krzyczał Mateusz.

Zaśpiewali dla nas również „Chan – Chan”. W klubie zrobiło się tak tłoczno, że nawet tego nie zauważyłam. Musieliśmy iść. Mateusz już nie pytał co palił Papi, żeby przetrwać tyle czasu z jedną kobietą. Rodzice Diego, Omara, to jak żyją, kim są, sprawiło, że scementowaliśmy z Mateuszem nasze relacje. Chcieliśmy żyć ze sobą do końca świata. Obiecywaliśmy to sobie, grając przed hotelem w kubańskie domino i karmiąc jaszczurki okruszkami z torby podróżnej, w której mieliśmy zakamuflowaną, jedną buteleczkę rumu dla siebie.

Powrót do Polski był trudny. Odpoczęłam w taki sposób, że zapomniałam o bożym świecie.

Leciałam samolotem, patrzyłam na chmury i myślałam o sobie. Postanowiłam poukładać swoje życie. Czułam, że za dużo w nim chaosu. Wpadłam po półrocznej przerwie w wir pracy w taki sposób, że zmęczenie dawało znać o sobie. A przecież jestem dawno po czterdziestce. Marzyłam o SPA, tak po prostu. O masażach, o kąpielach błotnych i niestety zobaczyłam w głowie napis stacji telewizyjnej. Wiedziałam, że nie odpocznę.

– Elka, zobacz co znalazłem w swojej torbie – Mateusz otworzył torbę żeby wyjąć laptopa.

– Co tak śmierdzi?

– Co? Zobacz, jaszczurka.

– Mateusz, pytam co tak śmierdzi?

– Co?

– Jajco. Głuchy jesteś?

– Oj tam. Kanapki.

Mała kubańska jaszczurka siedziała na polskiej kanapce, którą Mateusz przygotował sobie ukradkiem tydzień temu na podróż. Wyjął z dna torby dwa kabanosy, które zakamuflował dla siebie.

– Chcesz? – zapytał, z głupawym uśmieszkiem.

– Daj.

Wyjął laptopa i otworzył stronę o produkcji cygar. Otworzyłam swojego laptopa na stronie „Rozwój osobisty”.

– Nie chcę odpoczywać – powiedziałam do siebie po cichutku pod nosem, w brazylijskim stylu, żeby nie było, że gadam do siebie.

– Coś mówiłaś? – zapytał Mateusz.

– Nic.

– Cholera, taki biznes to niezła gratka – powiedział do siebie Mateusz po cichutku.

– Do osiemdziesiątki zostało trzydzieści lat – powiedziałam znowu do siebie i kliknęłam enter.

– Kocham ten biznes – kontynuował Mateusz, rozmowę ze sobą.

– Nie chcę się nad tym zastanawiać teraz – mruczałam pod nosem.

– Elka, chcesz? – Mateusz wyjął kolejne kabanosy, więc nawet nie było jak gadać.

– Ela – przeżuwał Mateusz i zbliżył się do mnie ustami – a jakby za chwilę była katastrofa, to co byś mi chciała opowiedzieć z pikantnych szczegółów naszego życia. Powspominajmy.

– Mateusz, jadłeś picadillo a tam się wkłada osiem ząbków czosnku.

– Ja bym powiedział tak: pierożki z kapustą – popatrzył na mój biust i sięgnął po kolejnego kabanosa.

– Idę to toalety – powiedziałam tak, bo nie mogłam słuchać jego ciamkania.

Weszłam do toalety, ale tylko po to, żeby się przejrzeć w lustrze i powiedzieć do siebie:

– Do osiemdziesiątki nie dam rady.

Usłyszałam cichutkie pukanie. Mateusz wślizgnął się do toalety. I zaczęliśmy się kochać. Popatrzyłam na siebie w lustrze i powiedziałam do nas:

– Damy radę.


Elżbieta Walczak Enamorada

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Wszystkiego najlepszego kobietki:)

Wszystkiego najlepszego kobietki:)


Autor: Elżbieta Walczak


Fragment nowej powieści "Zakochana brzmi jak enamorada" - premiera w kwietniu


Oczy wpatrzone w sufit, mówiły „wróć”. – Rozstawaliśmy się ze sobą trzy razy. Był tancerzem. Wygrał program You Can Dance.

- To chyba był dużo młodszy od ciebie.

- Jakieś piętnaście lat. Pomogłam mu wyjechać do Bollywood. Wrócił po trzech miesiącach stęskniony i zauroczony, ale bardziej moja cipką, którą fascynował jego ptaszek. Po każdym rżnięciu z nim byłam w stanie załatwić mu event nawet w Białym Domu. Pocieszyłam się po drugim rozstaniu terapeutą, który nauczył mnie jak pojmować rozkosz, która daje spokój wewnętrzny i zaspokojenie. Kochałam go, dopóki sobie nie uświadomiłam, że tancerz daje mi to, czego potrzebuję - wolność. Więc zadzwoniłam i poprosiłam, żeby wrócił. Byłam mężatką raz, i wystarczy. Życie każe ci wierzyć, że spotykasz na swojej drodze wyjątkowych ludzi. Zdecydowałam się na związek ze swoim mężem, bo też był początkującym dziennikarzem. Uwielbiałam marzyć o tym, że moje małżeństwo to będzie wspólny rozwój duchowy dwojga osób, które podążają w tym samym kierunku w jakimś celu, które Bóg połączy właśnie po to. Po roku zorientowałam się, że jednak idziemy różnymi drogami. Ja w kierunku BBC, on w kierunku CNN. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale zaczęliśmy wyjeżdżać na swoje fronty. Nie widzieliśmy się całymi miesiącami. W końcu dostałam Pulitzera za swoje felietony, więc uznał w trakcie kolacji we dwoje, że to jego zasługa, bo wydawało mu się, że uczymy się od siebie. A jak od siebie, to dla niego znaczyło, że posiadam jego wiedzę. Oddalał się. Coraz bardziej pochłaniała go zazdrość, panienki i alkohol. Skończyło się na tym, że molestował dziennikarki, z którymi jeździł na te swoje reportaże, bo tylko to przychodziło mu do głowy, po moim sukcesie, który dla niego był osobistą porażką. Dowiedziałam się o tym od redaktor naczelnej, którą z zemsty pijany próbował namówić na seks i awans. – Nie nudzę cię?


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Dlaczego Bóg odebrał Joli Maciaszczyk pracę i chęć do orgazmów - opowiadanie

Dlaczego Bóg odebrał Joli Maciaszczyk pracę i chęć do orgazmów - opowiadanie


Autor: Elżbieta Walczak


Opowiadanie Eli Walczak - Ela jest autorką sześciu książek W tym roku zostaną wydane trzy kolejne "Zakochana brzmi jak enamorada" , tomik "Życiorysy" i zbiór opowiadań "Nienasycenie"


Jola miała 34 lata. Była wegetarianką i sprawnym doradcą ubezpieczeniowym. Na tyle sprawnym i samodzielnym, że radziła sobie baz szkoleń o asertywności i empatii. Jeśli słyszała jakieś uwagi w firmie na swój temat, to tylko „Jolka, mogłabyś być bardziej kobieca”.

Czym dla Joli była kobiecość. Push – upem z Triumpha, liftingiem z promocji i używanym Jeepem, zakupionym w Niemczech. Pierwsze dwa lata w firmie ubezpieczeniowej były dla niej tak ciężkie, że zapomniała, iż kobiecość dopełnia orgazm.

Czym był dla Joli orgazm. Niczym, w porównaniu z adrenaliną na spotkaniach biznesowych. Podpisując kontrakt, szczytowała bez zbędnych akcesoriów.

Jej inteligencja emocjonalna znacznie spadła, kiedy w firmie pojawił się broker i bloger Maciek Paciaszczyk. Po dwóch miesiącach reprezentował interesy klienta, jak nikt. Miał pod sobą już dziesięć „owiec”, czyli przedstawicieli, którzy pracowali za niego, a ona miała tylko sześciu sprawnych, po roku ciężkiej tyrki.

Zaczęli przeszywać się wzrokiem w dniu, w którym Jola uznała, że żaden facet nie będzie lepszy od niej. Więc, zmobilizowana jogą, ryżem i soją w trzy dni doprowadziła na rzeź kolejne trzy „owieczki”.

Jola Maciaszczyk i Maciek Paciaszczyk szli łeb w łeb prawie pół roku.

Do czasu.

Kiedy w Joli odkładał się ryż i złogi, Maciek przyspieszył. Afirmacje, siłownia, Red Bull i seks z Kasią Kaciaszczyk z działu odszkodowań, sprawiły, że odebrał Kasi klientów a Joli pałeczkę pierwszeństwa.

Jola wyraźnie słabła. Zostawała w tyle, na tyle, żeby pozwolić brokerowi i blogerowi zająć stanowisko menadżera.

Do czasu, kiedy razem poszli na spotkanie biznesowe, żeby ubezpieczyć właściciela Hotelu Morąg & Gołąb. Klient opierał się nawet po trzech butelkach wina. W końcu Jacek nachylił się nad nią i usłyszała magiczne „Jolka, mogłabyś być bardziej kobieca”. Zapomniała, że spływają po niej takie uwagi, bo coraz bardziej słabła. W jej głowie pojawiały się różne obrazy. Ona, wychudzona ale piękna, Maciek Paciaszczyk jako ten Pricasso malujący na jej plecach obraz penisem i średnio zachwycony klient biznesowy, który mocno osłabiony malował żywym pędzlem Maćka do góry nogami, krzycząc „Jolka mogłabyś być bardziej…”. Nie dokończył, biedaczek.

Jola do dziś nie wie, co to jest orgazm, bo już nie pracuje w tej firmie. Maciek Paciaszczyk też, bo klient biznesowy zmarł, zanim zdążył podjąć decyzję.

Żyjemy w trudnych czasach, w których co trzecia kobieta nigdy przeżyła orgazmu. Co trzeci biznesmen umiera, za nim się ubezpieczy i co trzeci broker myśli, że jest zawodowym seksownym blogerem.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.