Skok przez barierę
Autor: Kinja Katarzyna
Analiza- dział książki "Skok przez barierę" Skok przez barierę a dla niektórych maraton przez płotki. Przytoczę własne doświadczenie, zachęcam do dzielenia się swoim.
Bardzo przywiązuję się do miejsca, ludzi, nawet samochodu ale o tym za chwilę. Odkąd sięgałam pamięcią jako dziecko, mieszkałam w bloku (wcześniej rodzice zmieniali miejsca). Koleżanki, moje bazy, mój ogródek i balkon. Moja dzielnia. Przyszedł na świat mój brat i zrobiło się za ciasno, więc padła decyzja o budowie domu i wyprowadzce. Bardzo dobrze wspominam budowę, bardzo ciekawy plac zabaw dla dzieci, szczególnie tych z wyobraźnią. Bach- przenosimy się. Bach- w jeden dzień. Rodzice lubili mnie zaskakiwać.
Moje pierwsze skoki przez bariery, bardzo dobrze je pamiętam:
1. Wymiana samochodu. Auto, którym jeździłam codziennie do dziadków, spałam na tylnych siedzeniach, bo idealnie pasowały do małego Oscypka, bawiłam się, przeżyłam pierwsze podróże nad morze... zniknął i zastąpił go jakiś obły wóz, chyba Lanos Daewoo. Płacz i niezrozumienie dlaczego. Mój symbol po poprzednim mieszkaniu, bezpieczne schronienie- ulotniło się.
2. Nowa szkoła. To już dla mnie podchodziło pod psychiczną destrukcję. Mieszkałam na obrzeżach miasta, a nadal chodziłam do szkoły w centrum. Były jakieś spekulacje , że jak skończę 3 klasę, to raczej przeniosę się do szkoły bliżej, bo daleko itd. Myślałam ok, rozumiem. Myślałam, że pożegnam się z klasą, że będzie mi smutno, ale mam czas na przygotowanie się do tego. Jakież było moje zdziwienie gdy w środku tygodnia, w okolicach półrocza tata, odbierając mnie jak zawsze, stanął i powiedział: "pożegnaj się z koleżankami, bo jutro idziesz do nowej szkoły". Pamiętam każde słowo. Pamiętam moją panikę. Wszystkie dzieci rozeszły się już w tym czasie, złapałam tylko jedną koleżankę i płacząc powiedziałam że żegnam się z nią, bo jutro już nie przyjdę do klasy, żeby powiedziała reszcie. Ha! To nie koniec, żeby nie było za łatwo w takim momencie, prawda? Na następny dzień planowo poszłam do NOWEJ SZKOŁY, która była bardzo mała. Tak mała, że każdy rocznik miał tylko jedną klasę. Pierwsze miejsce gdzie poszłam to oczywiście szatnia. Był to po prostu wąski korytarz, nie zamykany na klucz, na środku szkoły. Całe sto osób (cała szkoła, a co!) patrzyło na mnie JAK PRZEBIERAM BUTY. Bez słowa stali i się patrzyli. Trzęsłam się jak galareta. Okropność.
To były moje pierwsze dziecięce skoki przez barierę. Pierwsze i najważniejsze. Powiem teraz co dzięki temu, że się zahartowałam, nastąpiło później: kandydowałam na przewodniczącą szkoły (przegrałam jednym głosem nauczycielskim); wybrałam sama gimnazjum, do którego nikt nie poszedł z klasy (jest to swego rodzaju odwaga w tym wieku); zaśpiewałam sama zwrotkę "Nie będę Julią" (tą, która jest najtrudniejsza, bo śpiewa się na wysokich tonach) na przedstawieniu (gimnazjum, liceum, władze szkoły, zaproszeni goście z miasta) mimo, że nie umiem dobrze śpiewać. Nie bałam się podejmowania ryzykownych decyzji.
Potem zamknęłam się w sobie na chwilę. Przestałam być na fali. Czynniki zewnętrzne, rodzinne. Tym razem zostałam "zmuszona" do przeskoczenia kolejnej bariery, językowej. Mama wraz z nauczycielką konspirowały i musiałam przyjąć osobę z wymiany międzynarodowej. O nie. A potem tam pojechać. Jeszcze gorzej. Ale powiedziałam sobie po wyjeździe, że w sumie było świetnie, ale W ŻYCIU nie pojadę do anglojęzycznego kraju. Ha! Pomyślałam tak? To poczekajcie. Zakwalifikowali mnie do wymiany. Specjalnie spóźniłam się na test sprawdzający angielski (zostałam ostatecznie wepchnięta przez nauczycielkę, którą uwielbiam swoją drogą) i ominęłam słuchanie. Pozaznaczałam wszędzie C, standardowo. Następnie w teście z pytaniami zaznaczałam wszystko źle, celowo. Jak myślisz, jak to się skończyło? Zakwalifikowałam się! Oczywiście! Wybrano cztery osoby z całej szkoły po testach, a startowało dużo osób z wysokim poziomem angielskiego. To jest mieć szczęście, prawda? Chyba jako jedyna do dzisiaj utrzymuję kontakt z amerykańską rodziną, którą uwielbiam. Genialna podróż. Matura z angielskiego 99%.
Te historie to oczywiście tylko część. Wspomniałam, że boję się igieł oraz "dziurawych" schodów (schody z przestrzeniami pomiędzy stopniami, np. były na starych dworcach kolejowych)? Mam wrażenie czasem, że im bardziej się czegoś bałam, tym częściej miałam z tym do czynienia.
Ten opis działu jest bardziej biograficzny ale te historie to moja inspiracja. Pokazuję na własnym przykładzie, że takie skoki są bolesne, owszem, ale nic Cię nie zahartuje jak one. Dają potem taką moc, że w najgorszej sytuacji wstaniesz otrzepiesz się z kurzu i powiesz "a dzisiaj mam ochotę na ciastko z malinami". Nic Cię nie ruszy i nie spowoduje przykrości.Nie trzeba przy okazji udawać twardziela. Będziesz po prostu doświadczony i mądrzejszy.
Jakie bariery masz już za sobą?
K.K.M.
Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz